Julita, Adrian i Artur mają po 20 lat. W 1991 r. zamieszkali w domu dziecka w Wojcieszowie, niedaleko Zielonej Góry. W pobliżu sierocińca zakład produkcji słodyczy miał Grzegorz W. Właściciel codziennie przyjeżdżał do sierocińca i rozdawał dzieciom cukierki, ciastka. - Tylko tyle dla nas robił – wspomina Artur. – Ale dzieci się cieszyły, lubiły go. Wkrótce sympatia dzieci z domu dziecka bardzo się przydała producentowi. Interes ze slodyczami nie szedł jak należy, biznesmen wpadł w długi, przepisał cały majątek na żonę i pożyczył od rodzeństwa oraz dyrektora domu dziecka pieniądze – prawie 50 tys. zł. Nie oddał do dziś ani złotówki. Gdy Adrian dzwoni do niego, z trudem przypomina sobie jego nazwisko. - Przykro mi, że tak wyszło – tłumaczy się. – To nie moja zła wola. Gdybym miał pieniądze, i nie chciał oddać, to wtedy dopiero moglibyście myśleć, że jestem kawał skurczybyka. Grzegorz W. jest zadłużony po uszy, a komornik próbuje odzyskać od niego pieniądze prawie dwudziestu wierzycieli, w tym byłych pracowników, kontrahentów i instytucji. Zainteresowany utrudnia jak może ściągnięcie długów. Odwołuje się od decyzji sądu, pisze skargi na wyceny komornika. Przekonuje, że jest bankrutem. Ale wbrew temu, co mówi, tak źle mu się nie powodzi. Właśnie otwiera nowy interes, w tej samej hali, w której prowadził fabrykę słodyczy. Rodzeństwo może czekać już tylko na licytację majątku swego niegdysiejszego „dobroczyńcy”. Na razie się na nią nie zanosi. Pieniądze, które pożyczyli, chcieli wydać na mieszkanie, na urządzenie się w pierwszych latach samodzielnego życia po wyjściu z domu dziecka. - Sprytny dłużnik, jeśli dobrze się broni, może przeciągać egzekucję o całe lata – mówi adwokat Janusz Rawicki. – Dlatego należałoby pomyśleć o zmianie procedury egzekucyjnej, aby ułatwić wierzycielom dochodzenie zwrotu pożyczki. Dziś to bardzo często droga przez mękę.