Oskarżona przez córkę, skazana przez współosadzone. „Taka osoba w areszcie nie jest już człowiekiem, bez względu, czy coś jest udowodnione”

Oskarżona przez córkę, skazana przez współosadzone
Oskarżona przez córkę, skazana przez współosadzone
Pani Agnieszka spędziła w celi dwa miesiące, po tym, jak jej 16-letnia córka oskarżyła ją o brutalne znęcanie i molestowanie. Kobieta przekonuje, że zeznania córki to zemsta, a jej wersję potwierdzają wyniki badania wariografem. Proces trwa, ale niezależnie od wyroku, brutalna kara z rąk współosadzonych została już wymierzona.

16-letnia córka pani Agnieszki zgłosiła się na policję w październiku zeszłego roku. Opowiedziała o przemocy, jakiej miała doświadczać w domu ze strony matki. Dziewczynę natychmiast umieszczono w rodzinie zastępczej, a policja rozpoczęła śledztwo.

Przypominamy reportaże UWAGI! >>> [CZĘŚĆ 1] oraz [CZĘŚĆ 2]

Według śledczych, przemoc i wykorzystywanie seksualne miały zacząć się, gdy dziewczynka miała zaledwie 6 lat. Pani Agnieszka podtrzymuje, że zeznania córki to zemsta za odbieranie jej telefonu, jako kary za złe zachowanie.

Na zlecenie oskarżonej przeprowadzono badanie wariografem. Jak przekazał nam jej obrońca, wynika z niego jednoznacznie, że matka nie biła i nie molestowała córki.

We wrześniu zeszłego roku przed Sądem Okręgowym w Jeleniej Górze rozpoczął się proces Agnieszki Tucholskiej. Toczy się za zamkniętymi drzwiami.

Więzienne piekło

Zanim doszło do procesu, pani Agnieszka na dwa miesiące trafiła do Zakładu Karnego nr 1 we Wrocławiu. Kobieta przez długie miesiące bała się mówić o tym, jakich okrucieństw tam doświadczyła. Na potrzeby swojej terapii spisywała część rzeczy.

„Kazały jeść z podłogi, pluły na to jedzenie” „Musiałam myć talerz, widelec, łyżkę w sedesie” „Groziła, że jak coś powiem, to mnie potnie. Miała stopioną szczotkę do zębów, a w niej było ostrze z maszynki do golenia”.

Obrońca pani Agnieszki skontaktował się z jedną z osadzonych w tym więzieniu, aby ustalić, jak traktowana była kobieta.

- Widziałam ją na korytarzu, jak stała z ręką na temblaku, była zapłakana. Nie pierwszy raz była zapłakana. Kilka razy widziałam, jak siedziała na schodach i płakała. Takie osoby [oskarżone o takie przestępstwa – red.] są wyzywane i poniżane. To jest tragedia. Taka osadzona w areszcie nie jest już człowiekiem i nieważne, czy to już jest udowodnione – opowiada kobieta. I dodaje: - Słyszałam, jak krzyczały do niej: „Powieś się k…, zdechnij k…” Szczególnie jedna dziewczyna krzyczała do niej, że i tak ją dopadnie, i tak ją dojedzie, i to jeszcze nie koniec.

Pani Agnieszka opowiada, że była katowana przez inne osadzone przez wiele tygodni. Według niej, mimo wielokrotnych próśb o pomoc, nikt ze służby więziennej nie zadbał o jej bezpieczeństwo. Nie przeniesiono jej do celi monitorowanej.

- Myślałam, że mnie zbiją. Cały czas mnie wyzywały, dogadywały mi, upokarzały mnie, pluły na mnie. Jak przechodziłam, kopały mnie, uderzały taboretem, zabierały mi bieliznę i sikały na ubrania. Czuję, jakby coś we mnie umarło. Nigdy nie będzie już tak jak dawniej – wyznaje Tucholska.

Jaki był najgorszy moment, który wspomina?

- Na kąpiel zaprowadzała mnie oddziałowa, która mnie bardzo nie lubiła. Łaźnia nie była zamykana, rozebrałyśmy się tam. W pewnym momencie drzwi łaźni się otworzyły i weszła taka Marta. Złapała mnie. Próbowałam się bronić, ale nie udało mi się – opowiada pani Agnieszka. I dodaje: - Prosiłam o spotkanie z psychologiem, ale kartki z moimi prośbami ginęły. W końcu się udało, chciałam psychologowi opowiedzieć, co stało się w łaźni, ale mi przerwała. Nie chciała tego słuchać.

Konsekwencje na całe życie

- Wśród ludzi, którzy trafiają do aresztów śledczych i więzień, mogą znaleźć się także ci, którzy trafili tam przez pomówienie albo z zemsty. Zanim sprawiedliwość dojdzie do tego, że to wszystko nie jest oparte na faktach, to taka osoba jest narażona na duże cierpienie – mówi prof. dr hab. n. med. Janusz Heitzman, pełnomocnik ministra zdrowia ds. psychiatrii sądowej.

- Konsekwencje są na całe życie. Można powiedzieć, że taka osoba już została skazana, bo ona nawet jak wyjdzie z więzienia lub zostanie oczyszczona z zarzutów, będzie cały czas przeżywała to, co się stało. To nie powinno spotkać tej kobiety. Nadzór penitencjarny powinien był zareagować – zaznacza prof. dr hab. n. med. Janusz Heitzman.

Staraliśmy się umówić rozmowę z przedstawicielami służby więziennej. Chcieliśmy zadać kilka pytań, m.in. w jaki sposób zadbano o bezpieczeństwo Agnieszki Tucholskiej? Czy miała monitorowaną celę? Czy wymagała pomocy medycznej, jeżeli tak, to ile razy i z jakiego powodu?

Wielokrotnie odbijaliśmy się od kolejnych instytucji - Zakładu Karnego numer 1 we Wrocławiu, Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Opolu, Centralnego Zarządu Służby Więziennej oraz Ministerstwa Sprawiedliwości. Nikt nie znalazł dla nas czasu.

Po kilkudziesięciu próbach rozmów telefonicznych, wymianie kilkunastu maili, otrzymaliśmy jedynie oświadczenie, w którym zapewniono nas, że „osadzona nie zgłaszała uwag” oraz „nie odnotowano sytuacji, świadczących o zagrożeniu jej bezpieczeństwa osobistego w jakimkolwiek momencie”.

 - Taką osobę należy wysłuchać. Dać jej możliwość mówienia. To nie jest tak, że to nie należy do obowiązków pracowników służby więziennej. Oni są także po to, żeby osadzonych wysłuchać i te rozmowy raportować. Jeżeli tego nie raportują, to być może chcą coś ukryć – kończy prof. Heitzman.

podziel się:

Pozostałe wiadomości