Pani Bogusława jest lekarką. Na co dzień pomaga chorym. Od kilku lat sama prosi o pomoc najróżniejsze instytucje. Jest w trakcie rozwodu, od trzech lat boryka się z szykanami ze strony męża, zgłasza sprawy na policję, do prokuratury i sądów. Bezskutecznie walczy z przemocą. - Nie kopał mnie, nie bił pięścią, krew nigdy się nie polała. Ale szarpał mnie, popychał, wykręcał mi nadgarstki. Przemoc psychiczna była w tym wszystkim najgorsza. Pięścią, którą celował w moją twarz, tuż przez ciosem uderzał w ścianę obok za mną. Przemocy seksualnej nie będę opisywać – opowiada Bogusława Góralczyk-Pawlak. Kobieta, bez orzekania o winie, chciała zakończyć swój koszmar. Mąż jednak to ją obwinia za rozpad małżeństwa. Zgodził się na rozmowę, ale nie chce pokazać swojej twarzy. - Nigdy w życiu nie podniosłem ręki na żonę. To jest w ogóle nieprawda. Nigdy nie ruszyłem mojej żony. Zawsze ją kochałem. To jest gra po to, żeby się wybielić, żeby być osobą pokrzywdzoną, żeby zyskać w sądzie, żeby mi zabrać syna, żeby się nie podzielić tym, co wspólnie stworzyliśmy. To jest taka zagrywka mojej żony – przekonuje mąż pani Bogusławy, Marek P. Rodzina jest dobrze znana lokalnym urzędom. Powołano grupę roboczą zajmującą się ich sytuacją. Dom i dziecko to główne źródła konfliktu. Pani Bogusława ma założoną niebieską kartę, już drugą. - Ja nie wiem czy nie ma w tym domu przemocy. Pani twierdzi, że jest, pan twierdzi, że nie ma. Jest fakt taki, że państwo nie mieszkają ze sobą od dwóch lat. Nie mamy zupełnej pewności, jak ta sytuacja wygląda. My znamy takie fakty, jak ilość interwencji policji, postanowienia sądu i postanowienia prokuratury. Musimy pozostać neutralni. Nie ma też bezpośredniego zagrożenia życia którejkolwiek ze stron, bo one są oddzielnie od siebie – mówi Katarzyna Łagowska, dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej w Górze Kalwarii. Pan Marek pasjonuje się sportem, trenuje zapasy, oficjalnie jest na utrzymaniu syna z pierwszego małżeństwa. Sam twierdzi, że zajmuje się wyszukiwaniem przetargów publicznych. Kilkukrotnie był karany. - Za co ja siedziałem to nie jest temat. Wziąłem to na siebie. Było dużo oskarżonych, wziąłem to na siebie. Ja się pogodziłem z tym. Jestem dobrym, normalnym ojcem i byłem dobrym, normalnym mężem – twierdzi mąż pani Bogusławy. Pan Marek kilka dni po założeniu sprawy rozwodowej wyprowadził się z domu i zabrał prawie wszystkie swoje rzeczy. Mimo to nadal nachodzi pani Bogusławę. - Do tego stopnia się posunął, że szantażował mamę, że jeżeli nie wypłaci mu 400 000 zł zadośćuczynienia za szkody, których on doznał podczas małżeństwa, to on pokaże u mamy w pracy filmy z tego, jak mama się na przykład przebiera. Tak, by narobić jej wstydu – opowiada Łukasz Słupecki, syn pani Bogusławy z pierwszego małżeństwa. Pan Marek został wymeldowany, półtora roku trwała biurokratyczna walka. Wydawało się, że to rozwiąże problem, tymczasem pojawiła się nowa okoliczność. Na wniosek pana Marka sąd wydał postanowienie o przywróceniu posiadania do nieruchomości. - Z dokumentu sądu wynika, że pan Marek ma mieć przywrócone posiadanie nieruchomości, w której ktoś inny przebywa i uniemożliwia mu wejście do tego budynku. Generalnie sprowadza się to do tego, aby przywrócono możliwość korzystania, posiadania z tej nieruchomości osobie wskazanej w tym tytule – tłumaczy Andrzej Kulągowski, komornik sądowy. Policja od czasu wniesienia sprawy o rozwód interweniowała wielokrotnie. Jednak w odczuciu pokrzywdzonej interwencje te nic nie pomogły. - Tego typu sprawy to jest bardzo delikatna materia. Bardzo trudno rozstrzygnąć gdzie leży prawda. Nieraz strony chciałyby by policja stanęła po którejś ze stron. Natomiast my musimy zachować obiektywizm. To jest spór natury cywilno-prawnej, dlatego to nie nam rozstrzygać kto z tych państwa ma rację – mówi Anna Kędzierzawska, zespół prasowy Komendy Stołecznej Policji. W prokuraturze toczyło i toczy się kilka postępowań. Zaledwie jedno znalazło finał w sądzie mąż pani Bogusławy sfałszował jej podpis i sprzedał jej samochód. Większość spraw jest umarzana. - Oskarżenia pani poszkodowanej nie są weryfikowalne w sposób obiektywny. Pan Marek P. składa podobne zawiadomienia. Jemu z kolei miał grozić syn poszkodowanej, Łukasz S. To też się nie potwierdza. Mamy tutaj do czynienia z konfliktem na tle rodzinnym, gdzie strony próbują za pomocą policji i prokuratury uzyskać coś w sprawie rozwodowej. Nie ma żadnych dowodów, które mogłyby przechylić szalę wiarygodności na jedną ze stron – twierdzi Przemysław Nowak, rzecznik prokuratury Okręgowej w Warszawie. Mimo że pani Bogusława jest przedsiębiorcza i zaradna, jak widać w tym temacie niestety jest bezradna. Opuściła dom, mieszka kątem u starszego syna i czeka na kolejną rozprawę rozwodową, która odbędzie się w maju.