Ojciec trzynastolatki postawił się dilerom. Spłonął mu samochód

TVN UWAGA! 4748741
TVN UWAGA! 280948
Groźby, demolowanie posesji, wreszcie koktajl Mołotowa, który spalił stojący pod domem samochód – taki rodzaj zemsty, spotkał ojca trzynastoletniej Ani, która wpadła w towarzystwo osiedlowych dilerów.

W połowie listopada pana Andrzeja obudził hałas. Jego samochód płonął.

- Moim zdaniem od koktajlu Mołotowa, bo najpierw zrobiła się kula i był rozbłysk, a po pięciu minutach poszedł dym – mówi Andrzej Mikrut.

Mężczyzna zdarzenie łączy z problemami związanymi z ich nastoletnią córką oraz środowiskiem osiedlowych dilerów, w jakim znalazła się Ania. Już trzy miesiące wcześniej, rodzice zauważyli nagłą zmianę w zachowaniu dziewczynki.

- Nie miała szacunku do starszych. Bez pozwolenia wychodziła z domu. Opuściła się w nauce – wskazują rodzice.

- Mówiła, że ciągle się czepiamy, że nie tolerujemy jej znajomych. Odpowiadaliśmy, że to nie jest towarzystwo dla niej, niektórzy mieli po 20 lat. Ona odpowiedziała, że traktuje ich jak rodzinę – mówi Beata Opalińska, matka nastolatki.

Ania spotykała się, z o wiele starszymi od siebie kolegami. Nastolatkowie spędzali popołudnia na placu zabaw, gdzie pili piwo, palili marihuanę i brali dopalacze.

- Znaleźliśmy u niej zapalniczki. Coś podobnego do tytoniu, rozkruszone jakieś środki, ona tłumaczyła, że to od cukierków, drażetek. Potem się okazało, że rozkruszała różnego rodzaju tabletki – mówi Beata Opalińska.

Szpital

Ania, w stanie silnego zaburzenia emocji, trafiła pod obserwację lekarzy. Tymczasem ojciec dziewczyny, postanowił przeprowadzić śledztwo i sam podjąć walkę z osiedlowymi dilerami. Zaczął korespondować nimi, jako Ania.

- Wziąłem telefon i zacząłem sms-ować z ludźmi z jej otoczenia. Jedna z osób umówiła się ze mną na godz. 18. Udałem się na ten plac zabaw. Stała grupka, podszedłem i mówię:, „Choć zajaramy”. Od jednego z nich usłyszałem, że się ze mną nie umówił, tylko z moją córką. Złapałem go za kurtkę, od środka wyczułem butelkę. Powiedziałem, że to koniec spotykania się z córką, że na coś takiego nie pozwolę – mówi Andrzej Mikrut.

Od czasu interwencji ojca, rodzina wpadła w poważne kłopoty. Następnego dnia pan Andrzej, został zaatakowany przez młodych ludzi, a później spłonęło auto. Materiały z monitoringu oraz sprawę gróźb karalnych przekazano policji.

- Policjanci badają tę sprawę. Jest kilka wątków. Prowadzone są trzy postępowania. Zabezpieczono materiał dowodowy m.in. przesłuchano świadków. Postępowanie nadal trwa i w jego toku na razie nikt nie usłyszał zarzutów – mówi kom. Przemysław Słomski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.

- Były groźby. Jeden z nich mówił, że mnie zatłucze. Wystraszyłem się. Powiedział, że córkę roz…., że własna matka jej nie pozna, a syn będzie w jednoosobowym pokoju, albo na OIOM-ie. Z tego, co córka opowiadała oni są zdolni do wszystkiego, a nie daj Boże jak są pod wpływem środków – mówi Mikrut.

Szkoła

Problemy Ani były dobrze znane pedagogom szkolnym. Po groźbach kierowanych w stronę rodziny, do szkoły przestał także chodzić młodszy brat dziewczynki.

Szkoła, nie dostrzega jednak problemu w zapewnieniu dzieciom bezpieczeństwa, podobnie jak nie widzi swoich błędów w reagowaniu na problemy Ani.

- Na terenie szkoły problemy z Anią i jej bratem były na bieżąco rozwiązywane. My nie jesteśmy w stanie wpłynąć na zachowanie dziecka w godzinach popołudniowych. Spotykamy się z dziećmi na rozmowach. Dziecko rozumie, przytakuje i jest dobrze. Ale dziecko wychodzi, spotyka się z gronem znajomych i zachowuje się inaczej – mówi Izabela Grzegorkowska, dyrektor szkoły podstawowej nr 36 w Bydgoszczy.

Mimo, że Ania jest pod okiem lekarzy, rodzice czują nadal strach i bezsilność.

- Po południu w ogóle już nie wychodzę z domu – przyznaje Beata Opalińska.

- Zadziałali tak, jak chcieli, wystraszyli nas. Najgorszemu wrogowi nie życzę, żeby przez to przeszedł – dodaje Andrzej Mikrut.

Ania wyszła już ze szpitala. Rodzina przeprowadziła się w inne miejsce. Policja wciąż bada materiały z monitoringu i poszukuje sprawców zdarzenia.

- Musieliśmy się wyprowadzić. Nie było innego wyjścia. Robimy to również ze względu na córkę, musimy odciąć ją od tego środowiska. Takie jest zalecenie terapeuty, lekarzy. Ona ma dopiero 13 lat – mówi Opalińska.

podziel się:

Pozostałe wiadomości