Społeczna Straż Rybacka ze Słubic i wędkarze z Gorzowa od kilku dni prowadzą akcję zbierania ryb z Odry.
- Musimy zachować szczególne środki ostrożności, bo na tę chwilę nie wiemy, co jest w wodzie. Zakładamy maski, rękawiczki ochronne i wypływamy na Odrę - mówi Michał Dorniak ze Społecznej Straży Rybackiej, członek Koła Wędkarskiego nr 2 w Słubicach.
- Jestem wychowany na Odrze, wędkuję tu od 20 lat. Dla mnie to jest coś niewyobrażalnego. Rzeka nam umarła - dodaje.
Michał Dorniak mówi, że w ostatnich dniach wyłowili z rzeki ponad tonę ryb i innych stworzeń wodnych - sumy, leszcze, szczupaki, miętusy, małże, ślimaki.
- Wszystkie organizmy żywe, które dotychczas spokojnie tutaj żyły, wypłynęły na górę. (…) Na całym naszym odcinku Odry jest to samo. Jedna wielka tragedia.
Co wydarzyło się na Odrze?
Do dziś nie wiadomo, co i gdzie zatruło Odrę. Toksyczne substancje mogły dostać się do wody z nielegalnych składowisk odpadów chemicznych lub z powodu suszy i rekordowo niskiego stanu wody mogło dojść do skumulowania w wodzie legalnie odprowadzanych ścieków przemysłowych. Niektórzy naukowcy, ze względu na wysokie zasolenie, wskazują na możliwość dostania się do Odry wód kopalnianych.
Teorii jest wiele, wciąż czekamy na wyniki badań.
- Nie mogę na to patrzeć. Te ryby to byli moi przyjaciele. Dla mnie, wędkarza od małego, to jest tak, jakby ktoś mi zabrał życie. (…) Nie spodziewałbym się, że dożyję czasów, kiedy ktoś mi to zabierze - mówi zrozpaczony pan Bogdan, wędkarz ze Słubic.
Pan Kuba, także słubicki wędkarz, 17 lipca złowił w Odrze mierzącego 217 cm suma, którego potem wypuścił.
- Dziś służby pracujące przy wyławianiu martwych ryb znalazły tego suma. To jest przykry widok, bo taka ryba nie pojawiła się z dnia na dzień, musiała żyć i rosnąć co najmniej 20 lat - ocenia pan Kuba.
„Klimat się zmienia. To może być pierwszy sygnał”
Przy brzegu rzeki widać pracowników wszystkich służb - od inspektorów ochrony środowiska, pobierających próbki wody, po służby weterynaryjne, badające śnięte ryby.
- Na skrzelach widać bardzo dużą ilość śluzu - mówi dr inż. Krzysztof Kazuń z Instytutu Rybactwa Śródlądowego i dodaje: - To oznacza złe warunki środowiskowe: mało wody i dużo namułów. Widać, że ta woda jest gęsta. Raczej nie chodzi o żadną substancję drażniącą. Klimat nam się zmienia - robi się coraz cieplej i coraz bardziej sucho. Może to jest pierwszy sygnał, że takie sytuacje będą się zdarzały.
„W wodzie jest silna toksyna”
Przedstawiciele służb państwowych często mówią o pogarszających się warunkach naturalnych, które dorowadziły do katastrofy. Nie zgadza się z tym wielu aktywistów i specjalistów.
- To, co się dzieje na Odrze, czyli wymieranie całego ekosystemu, to dowód na pojawienie się tam substancji, która może być niebezpieczna dla ludzi - uważa hydrobiolog Artur Furdyna. I dodaje: - Skoro umierają ryby i stworzenia, które te ryby jedzą, to znaczy, że w wodzie jest jakaś silna toksyna. Albo jest jej tak dużo, że cała Odra umiera, albo jest tak silna, że nawet niewielka ilość powoduje taką katastrofę.
Zbyt późna reakcja?
Do katastrofy doszło najprawdopodobniej na wysokości Oławy na Dolnym Śląsku. To tu, pod koniec lipca masowo wypłynęły śnięte ryby.
- 26 lipca zauważyliśmy pierwsze ryby, które padły. Było ich kilkanaście, to były duże, ładne okazy - opowiada Ryszard Gawron ze stowarzyszenia „Wszystko dla Oławy”. I dodaje: - Każdego kolejnego dnia było ich więcej. W czwartek i piątek było ich już tak dużo, że prezes naszego związku wędkarskiego podjął decyzję o tym, żebyśmy je wyławiali.
Pan Ryszard mówi, że gdy potem zważyli martwe ryby wyłowione z Odry, było ich ponad 3 tony.
Z wody przy kanale na śluzie w Oławie i na wysokości Jazu w Lipkach pobrano próbki, które wykazały obecność mezytylenu - bardzo silnego rozpuszczalnika. Dalsze badania tego nie potwierdziły.
- Natychmiast powinny pojawić się odpowiednie służby, które zabezpieczyłyby próbki wody do odpowiedniej analizy. Ważny jest tutaj czas, bo woda płynie, więc reakcja po dwóch tygodniach, to jest absurd. To już nie jest ta sama woda i nie ma w niej ryb - uważa Krzysztof Szela ze Społecznej Straży Rybackiej powiatu brzeskiego.
- Mówimy o odcinku Odry, w której jest praktycznie stojąca woda. W związku z tym wciąż była szansa, żeby go czasowo odciąć i sprawdzić, jaka trucizna powoduje tak wysoką śmiertelność. Natomiast pozwolono tej truciźnie się rozejść się po całej Odrze. Dzisiaj ta śmierć płynąca rzeką stoi u bram Szczecina - ocenia Artur Furdyna, hydrobiolog.
Odpad z wytwórni papieru?
Wędkarze i aktywiści od lat alarmują i interweniują, gdy podejrzewają nielegalne zrzuty ścieków poprzemysłowych. Tak było np. w Oławie, gdzie lokalna wytwórnia papieru nie spełniała wymagań dotyczących odprowadzania ścieków i została odcięta od miejskiej sieci kanalizacyjnej już dziewięć lat temu.
- Jesteśmy przy kolektorze, który służy do odprowadzania wód opadowych, czyli deszczowych. Widać, że płynie jakaś ciecz, mimo że od kilku dni nie padało. Zatem nie wiem, jakim cudem tutaj coś leci - mówi Ryszard Gawron ze stowarzyszenia „Wszystko dla Oławy”.
- Woda, która tędy leci, raz jest przezroczysta, a raz biała. Mamy też nagrania z 3 sierpnia, kiedy woda była czarna - dodaje Marek Drabiński ze stowarzyszenia „Wszystko dla Oławy”. - Według nas to jest wszystko mieszane z odpadem z przerobu makulatury, a później wypuszczane do Odry. To jest nasza teoria, którą będziemy starali się udowodnić panu prezesowi, który wszystkiemu oczywiście zaprzecza.
Szef firmy podkreśla, że wylotem odprowadzana jest oczyszczona woda technologiczna, która nie stanowi zagrożenia, a to, co dzieje się wokół jego firmy, to bezpodstawna nagonka. Prezes dodaje, że jego zakład przeszedł też szereg kontroli, które nie wykazały nieprawidłowości.
Skażenie w Kanale Gliwickim?
Udaliśmy się również w górę rzeki, do Gliwic. Tutaj także wędkarze alarmowali wcześniej o skażeniu wody w Kanale Gliwickim, z którego woda wpływa do Odry.
- My podejrzewamy, że zatruta woda została zrzucona z portu. Tu była taka metrowa piana, która prawdopodobnie powstała po zmieszaniu się chemii z wodą - uważa Mirosław Rudy wędkarz z Gliwic.
- Ryby zdychały codziennie w potężnych męczarniach. Wyławialiśmy ryby, które jeszcze dogorywały. Miały popalone wnętrzności, popalone skrzela. Później ta woda nabrała zielonego koloru i miała konsystencję mazi, więc tam zginęło praktycznie wszystko - opowiada Dariusz Lesznar, wędkarz i autor strony „Zatrucie Kanału Gliwickiego”.
Mężczyzna dodaje, że sprawę zgłoszono do WIOŚ-u i tego samego dnia pobrano próbki.
- Do dnia dzisiejszego tak naprawdę dalej nic nie wiadomo - mówi Lesznar.