Danuta Proniewska mieszka 80 metrów od ubojni. Dom należy do jej rodziny od lat 70. W tamtych czasach obok też działała ubojnia, ale była niewielkim zakładem należącym do spółdzielni kółek rolniczych. Od końca lat 90., gdy ubojnię kupił jej obecny właściciel, zakład przeszedł ogromną przemianę.
- Wszystko było stopniowo rozbudowywane. Nikt z nas nie dostał żadnego powiadomienia, że nastąpić ma taka budowa – przekonuje Proniewska.
Jak bardzo zakład w ciągu ostatnich 15 lat rozrósł się, widać na zdjęciach satelitarnych. O rozbudowie ubojni informowano w ogłoszeniach urzędowych, a imiennie - jedynie osoby mieszkające w bezpośrednim sąsiedztwie. Dlatego mieszkańcy, którzy dziś skarżą się na działalność ubojni, nie mieli pełnej wiedzy tak o rozbudowie, jak i skali na, jaką planowano jej działalność.
- Jak ubojnia była mała, to nikomu to nie przeszkadzało. Wszyscy byli przyzwyczajeni. To jest wieś. Ale zupełnie co innego, jak coś jest sporadycznie, a zupełnie co innego, jak jest dzień w dzień; albo przez ileś godzin w nocy, albo w weekendy – mówi Małgorzata Kowalewska.
Pani Małgorzata mieszka w Warszawie, ale 10 lat temu zdecydowała się na budowę domu na działce ojca. Teren jest położny 250 metrów od zakładu i nie graniczy bezpośrednio z ubojnią. W trakcie, gdy kobieta budowała dom, przedsiębiorstwo rozpoczęło modernizację. Jednak z dokumentów z 2012 roku wynikało, że po rozbudowie skala produkcji w zakładzie nie ulegnie zmianie.
- Gdybym wiedziała, że ubojnia się tak rozbuduje, to nigdy bym nie podjęła decyzji o budowie domu, bo to jednak dużo pieniędzy i wysiłku, a teraz nie do końca wiadomo, co z tym dalej robić – przyznaje Kowalewska.
Starostwo
Zgodę na pracę ubojni w trybie trzyzmianowym przez 7 dni w tygodniu oraz zwiększenie produkcji zatwierdził starosta łomżyński w sierpniu ubiegłego roku. Pozwolenie zaskarżyła Prokuratura Regionalna w Białymstoku, gdzie obliczono, że starosta zgodził się na ponad ośmiokrotny wzrost możliwości produkcyjnych ubojni w porównaniu z decyzją, którą w 2016 roku wydała gmina.
- Siłą rzeczy będzie większa produkcja odpadów, większy hałas, większe dostawy surowca – mówi prokurator Marcin Faszcza z Prokuratury Regionalnej w Białymstoku.
- Uważam, że urzędy powinny pracować zgodnie z przepisami obowiązującymi w danym obszarze. Gdybym miał odmówić wydania takiej decyzji, w jakieś pozycji stawiam przedsiębiorcę? – pyta Lech Marek Szabłowski, starosta łomżyński.
A dlaczego starosta szczególnie martwi się o przedsiębiorcę?, dopytywała reporterka Uwagi!
- Bo moim obowiązkiem jest martwienie się o przedsiębiorców i mieszkańców, i o wszystkich – stwierdza Szabłowski.
Gdzie jest w takim wypadku interes mieszkańców?
- Interes jest w tym, że mają obok siebie zakład pracy, który zatrudnia ponad 200 osób. Firmę, która płaci podatki, w szczególności do gminy. Przedsiębiorca jest osobą bardzo zaangażowaną w sprawy społeczne. Zakład robi wszystko, żeby uciążliwość była jak najmniejsza, między innymi, chyba w najbliższym czasie, będzie budowana nowa droga dojazdowa do zakładu – wylicza starosta.
Prokuratura
Niezadowoleni z decyzji starosty mieszkańcy, których nie uznano za stronę tego postepowania, zwrócili się do prokuratury.
- Przy tylko i wyłącznie zmianie pozwolenia zintegrowanego, mieszkańcy zostają pozbawieni statusu strony i faktycznego oddziaływania na postępowanie. Wiąże się z tym niebezpieczeństwo zwiększania produkcji nie tylko w tym zakładzie, ale także w innych zakładach i sytuacjach, poprzez stopniową zmianę pozwolenia zintegrowanego niejako na raty i w ten sposób poprzez kolejne zmiany pozwolenia zintegrowanego obchodzimy konieczność zmiany decyzji środowiskowej – tłumaczy prok. Marcin Faszcza.
Wojewódzki Sąd Administracyjny w Białymstoku uznał, że starostwo powinno zażądać od właściciela ubojni nowej decyzji środowiskowej, zanim pozwoliło na zwiększenie produkcji. Wyrok nie jest prawomocny, bo przedsiębiorca odwołał się do NSA. Zanim sprawa trafi na wokandę mogą upłynąć nawet trzy lata.
- Dziwi mnie, że właściciel woli wydawać pieniądze na adwokatów niż postawić z przodu i z boku energochłonne ekrany. Dałoby to dużo i ludzie mniej by się awanturowali – mówi Marek Bączyk, jeden z mieszkańców.
Zakład
Zwróciliśmy się do właściciela zakładu z prośbą, by odniósł się podczas rozmowy przed kamerą do skarg mieszkańców. Przedsiębiorca odmówił wypowiedzi, w jego imieniu pismo do naszej redakcji przysłał dyrektor zarządzający. W liście podkreślono, że zakład działa w tym miejscu od 50 lat, jest jedną z najnowocześniejszych ubojni trzody w Polsce i daje pracę ponad 200 osobom. Dyrektor przesłał nam również nagranie swojej wypowiedzi.
„Zostaliśmy otoczeni z dwóch stron zakładu przez nowopowstałe domy. Niektóre powstały i zostały zamieszkane dopiero w ubiegłym roku. Nie jest to sytuacja komfortowa dla przedsiębiorstwa takiego jak nasze. Byliśmy w tym miejscu od prawie zawsze, od bardzo dawna, a dziś zmagamy się z zarzutami i nie tylko my, a cała nasza branża, bo słyszę to z wielu stron, od wielu innych przedsiębiorców, że jesteśmy tymi, którzy nie są postrzegani, jako producenci świeżej wieprzowiny, kotleta na talerzu, ale jesteśmy postrzegani, jako potencjalny, niechciany sąsiad”, słyszymy we fragmencie w nagrania.
Kontrole
Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Łomży był wielokrotnie zawiadamiany o hałasie i odorze dochodzącym z ubojni. Z zawiadomienia mieszkańców w 2019 roku udało się powstrzymać wylewanie nieczystości z zakładu na okoliczne pola. W ciągu ostatnich 6 lat inspektorat przeprowadził w ubojni 8 kontroli, 5 z nich było niezapowiedzianych.
- Stwierdzono przekroczenia dopuszczalnej wartości hałasu, natomiast nie wymierzono ostatecznej kary pieniężnej z powodu błędów proceduralnych w pomiarach. Natomiast w 2021 roku, w czasie ostatniej kontroli, która była prowadzona na wniosek starostwa w Łomży, w związku z rozszerzeniem pozwolenia zintegrowanego pomiary te nie wykazały przekroczeń – mówi Waldemar Gołaszewski, kierownik łomżyńskiej delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Białymstoku.
Tylko nieliczni mieszkańcy spotkani na wsi chcieli z nami rozmawiać o działalności zakładu. Dla wielu ubojnia jest miejscem pracy. Właściciel zakładu jest bardzo zaangażowany społecznie, o czym informował nas dyrektor. Właściciel ubojni funduje między innymi nagrody i wycieczki dla uczniów miejscowej szkoły oraz dofinansowuje działalność ochotniczej straży pożarnej.
- Mieszkam około 700 metrów od tego zakładu, z kolei remiza znajduje się w odległości około 400 metrów i bynajmniej nam to nie przeszkadza – mówi Marcin Ceran, komendant miejscowej jednostki OHP.
- Problem mają ci mieszkańcy, którzy bezpośrednio sąsiadują z zakładem. Osobiście zgłaszałam, żeby powstały dźwiękoszczelne ekrany, żeby stłumić ten hałas. Nie mniej są jakieś przeszkody techniczne, przynajmniej tak twierdzą przedstawiciele firmy, którzy mówią, że nie można tego zrobić, ale jakieś tam pochłaniacze hałasu są prawdopodobnie zamontowane – mówi sołtys Wiesława Król.
- Nie chodzi o to, że chcemy, żeby zakład przestał istnieć, tylko żebyśmy mogli tu mieszkać i normalnie żyć – tłumaczy Małgorzata Kowalewska.
- Wójt próbuje znaleźć dzisiaj rozwiązanie tej trudnej sytuacji, która jest w tej miejscowości, proponując mediacje, a po drugie inne rozwiązania, de facto inwestując środki gminne w rozwiązanie tego konfliktu społecznego – mówi Cezary Zborowski, zastępca wójta gminy Łomża.
Gmina buduje drogę, w której kosztach partycypować będzie również przedsiębiorca. Wyprowadzenie transportu na tyły zakładu ma zmniejszyć ruch tirów przez wieś. Jeśli chodzi o ekrany dźwiękochłonne, to przetarg na ich budowę właściciel zakładu ogłosił już trzy lata temu. Teraz rolę bariery dla hałasu pełni ściana ustawiona z kontenerów z jednej strony zakładu.
- Oczekujemy od właściciela ubojni konkretów. Chodzi o wyciszenie tych urządzeń, zmianę sposobu pracy, o zaniechanie pracy ubojni w godzinach nocnych, w czasie weekendów. Dlatego wystąpiliśmy do sądu – mówi Danuta Proniewska.
Sąd
16 mieszkańców pozwało właściciela ubojni. Domagali się ograniczenia hałasu i odoru. Z kilkoma osobami przedsiębiorca zawarł już ugodę, zaś dwie sprzedały domy. Swoje roszczenia podtrzymuje 10 osób. Na wniosek adwokata właściciela ubojni sąd zarządził rozpoznanie sprawy przy drzwiach zamkniętych, czym wykluczył udział mediów w rozprawie.
- Sprawa się toczy już rok, dwa, trzy i ludzie się robią już zniechęceni i to jest walka, żeby wykończyć ludzi, żeby jak najmniej osób protestowało i dali już spokój, a on będzie robił co chce – kwituje Marek Bączyk.