Zaraz po naszym przylocie na wyspę Lesbos jedziemy zobaczyć obóz dla uchodźców w miejscowości Moria. Towarzyszy nam polska wolontariuszka. Gdy tylko pojawiamy się tam z kamerą, natychmiast zatrzymuje nas wojskowy patrol, który tłumaczy, że teren jest wojskowy i nie wolno na nim nagrywać. Na żądanie żołnierzy usuwamy ostatnie zapisy, mimo to wojsko wzywa policję.
"Jest źle"
Kilka godzin tłumaczeń, negocjacji i sprawdzania dokumentów nie wystarcza. Zostajemy zatrzymani i kilkoma radiowozami na sygnale przewiezieni na lokalny posterunek policji.
- Jesteśmy zatrzymani przez policję i przewożeni na komendę. Nikt nie potrafi wytłumaczyć tak naprawdę, dlaczego - mówi reporter UWAGI! Maciej Dopierała.
Po kilku godzinach na komendzie bez słowa wyjaśnienia dokumenty zostają zwrócone. Po wszystkim odnosimy wrażenie, że cała akcja greckich mundurowych miała służyć jedynie zniechęceniu nas do nagrywania w okolicach obozu dla uchodźców. Nasza pierwsza próba wejścia do obozu kończy się niepowodzeniem.
- Każdy uchodźca najpierw trafia do obozu Moria, prowadzonego przez armię. No i to jest chyba najgorsze miejsce w Grecji - mów wolontariuszka Alina Czyżewska, która jest naszą przewodniczką na Lesbos. - Nie można tam wejść będąc po prostu wolontariuszem. Są tylko wpuszczani lekarze czy pielęgniarki, którzy są tam niezbędni - mówi wolontariuszka. Według niej wszyscy inni wstępu nie mają, bo władze nie chcą, żeby ktokolwiek widział, jak jest w obozie. - A jest źle - mówi Alina Czyżewska.
Przyjechała pomagać
Alina jest aktorką, na co dzień występuje na deskach Teatru Miejskiego w Gliwicach. Swój trzytygodniowy urlop postanowiła spędzić pomagając uchodźcom. Alina nie pracuje dla żadnej organizacji humanitarnej, jest niezależną wolontariuszką. Na swoją działalność pieniądze zebrała w internecie.
Aktorka każdego dnia spotyka się z rodziną Tahy, który musiał uciekać przed wojną z irackiego Mosulu. Zaraz po przybiciu do brzegu wyspy rodzina trafiła do obozu dla uchodźców, w którym spędziła półtora roku. Po pozytywnym zweryfikowaniu ich tożsamości pozwolono im zamieszkać w pokoju wynajmowanym przez jedną z organizacji humanitarnych. Teraz Alina uczy rodzinę Tahy angielskiego.
- To jest nasza ławka szkolna - pokazuje Alina łóżko, na którym siada z dwiema dziewczynkami. - Taha układał kostki brukowe. Miał dom, miał pracę. Zarabiał pieniądze, nie był bezdomnym, który szuka teraz tutaj lepszego domu. Stracił wszystko i przyjechał tutaj - opowiada aktorka.
To jednak nie wszystko, co robi dla uchodźców. - Teraz jedziemy pod obóz Moria, tam zawożę buty dla jednego kolegi z Maroka. I dla drugiego wędki, które przyjechały z Polski - mówi.
Dlaczego zdecydowała się pomagać innym? - Nie znoszę poczucia bezsilności. Jak widzę, że czegoś się nie da, to chcę coś zrobić - tak swoją decyzję o przybyciu na Lesbos tłumaczy Alina Czyżewska.
Co dzień kolejni imigranci
Grecka wyspa Lesbos od 2015 roku przeżywa najazd imigrantów, którzy chcą dotrzeć do krajów zachodniej Europy. Do brzegów wyspy każdego dnia przybijają kolejne łodzie z uchodźcami, a o ich liczbie najlepiej świadczy wysypisko z dziesiątkami tysięcy kamizelek ratunkowych.
Strzec greckich granic pomaga Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej czyli Frontex, której główna siedziba znajduje się w Warszawie. Agencja koordynuje działania funkcjonariuszy służb granicznych europejskich państw. Jej specjaliści pomagają weryfikować tożsamość imigrantów docierających na wyspę, a wybrzeża pilnują ich łodzie.
Na wspólny patrol zgodzili się nas zabrać portugalscy oficerowie Frontexu. Co noc sprawdzają oni 10-kilometrowy pas wody pomiędzy Turcją a Grecją, którym uchodźcy przewożeni są przez przemytników
- Przemytnicy wykorzystują głównie czarne pontony bez żadnych świateł. W ten sposób próbują się pod osłoną nocy przedrzeć z terenu Turcji tutaj do Grecji. Według oficerów Frontexu nawet w ciągu 20 minut szybkie łodzie są w stanie pokonać ten dystans - mówi reporter UWAGI! Maciej Dopierała.
Nasza łódź nie natrafiła na uchodźców. Jednak w tym czasie, mimo wzburzonego morza, brytyjski patrol przechwycił maleńki ponton z czterema rodzinami imigrantów. 22 osoby, w tym dziewięcioro dzieci, zostały przechwycone i przewiezione do obozu dla uchodźców.
To tutaj weryfikowana jest ich tożsamość i ustalany kraj pochodzenia. Dopiero po przejściu procedur mogą opuszczać obóz. Mimo że przygotowany jest na przyjęcie 3,5 tysiąca osób, to w tej chwili przebywa tam ponad 5 tysięcy imigrantów.
"To jest wieża Babel"
Przy bramie obozu spotykamy się z polskim oficerem Frontexu - Tomaszem Franczykiem. To oficer z 20-letnim doświadczeniem w marynarce wojennej i straży granicznej. Koordynuje on działania agencji na greckich wyspach. Liczymy, że za drugim razem uda nam się wejść do obozu dla uchodźców. Oficer uczula nas, że wewnątrz może być niebezpiecznie.
- Nawet mała iskierka może spowodować duże problemy i zaczną się walki między nacjami. To jest jak kula śniegowa - mówi Tomasz Franczyk i przytacza jedną z sytuacji: - Taka bardzo prozaiczna sprawa, jak ładowanie baterii telefonu. Jeden drugiemu wyciągnął ładowarkę z gniazdka i zaczęło się od takiej głupiej sprzeczki, potem zaczęli się obrzucać kamieniami, palić kosze i tak dalej. Wtedy policja wchodzi, reaguje.
- To jest wieża Babel. To są ludzie z całego świata - mówi Tomasz Franczyk i wskazuje miejsce pracy innego Polaka. - W trakcie naszej rozmowy wychwytujemy osoby, które mogą stanowić potencjalne zagrożenie - mówi Patryk Sobiechowski, który zajmuje się weryfikacją tożsamości uchodźców. - W każdej grupie kilka osób jest kierowanych do szczegółowego przesłuchania. Nie stanowi to jeszcze o tym, że osoba stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa - dodaje. W czasie rozmowy sprawdza, czy dany człowiek rzeczywiście zna np. miasto, z którego pochodzi, zwraca też uwagę na to, czy ktoś jest nerwowy. - Nasza rozmowa zaczyna się od tego, że najpierw się osobie przyglądamy. W jaki sposób reaguje na nasze pytania, jaka postawę przyjmuje. Jest bardzo dużo różnych wskaźników, które pomagają nam ocenić, czy osoba jest prawdomówna, czy nie - mówi.
"Kto może mieć książki? Prezydent Francji"
Mimo pomocy polskich pracowników europejskiej straży granicznej greckie służby nie pozwalają nam wejść głębiej na teren obozu, ani porozmawiać z uchodźcami. Cały czas jesteśmy pilnowani przez greckich policjantów.
- Władze Moria nie chcą, żeby ktokolwiek wiedział, jak tam jest źle i że są łamane prawa człowieka - mówi Alina Czyżewska. - Ludzie są w środku Morii, w celi więzieni. Bez podania przyczyny, bez żadnego oficjalnego aresztowania - twierdzi. Według niej ludzie, którzy przedostają się do Grecji, gromadzeni są w jednym miejscu, gdzie pobierane są odciski palców i część osób zamykana jest w obozie.
Oficerowie Frontexu nie mogli się odnieść do zarzutów wolontariuszki, gdyż to greckie służby prowadzą obóz Moria.
- Kolega był więziony przez miesiąc i 20 dni. W tym czasie nie miał dostępu do lekarza, prawnika. Do tej pory nie wie dlaczego - mówi Alina Czyżewska.
Kalid dalej mieszka w obozie Moria, ale już może go opuszczać. Nadal jest bardzo przestraszony i nie chce z nami rozmawiać bojąc się, że znowu może trafić do celi. Według relacji Aliny to nie odosobniony przypadek, że imigranci są bezprawnie więzieni przez wiele tygodni. Dziewczyna pomaga im wyjaśnić ich sytuację, skontaktować z wolontariuszami-prawnikami.
- Gdybym mogła, to bym stąd nie wyjeżdżała przez najbliższe parę miesięcy - mówi Alina Czyżewska. Żałuje, że musi wracać do Polski, by zarabiać pieniądze na życie.
Zanim jednak wyjedzie, pisze jeszcze list do prezydenta Francji z prośbą o książki do biblioteki. - Tam jest biblioteka, prowadzona przez Jean-Pierre'a, który jest uchodźcą i nie ma tam żadnej francuskiej książki. I tak pomyślałam: "kto mógłby mieć książki? Prezydent Francji" - mówi.
Pomoc z Polski
Alina Czyżewska wróciła już do Polski, ale nadal pracuje nad pomocą dla uchodźców - na profilu społecznościowym opisuje swoje doświadczenia z Lesbos. Greckie wyspy to nie jedyny teren działań Frontexu. Europejska Agencja Straży Granicznej pomaga też pilnować naszych południowych granic na Morzu Śródziemnym.