Brak dowodów
Pan Andrzej jest kierowcą. Jego żona była pielęgniarką i kuratorem sądowym. Byli małżeństwem przez 20 lat. Od 2000 roku mężczyzna pracował za granicą i do domu wracał tylko na święta. W 2010 zdecydował się na powrót do kraju, ale w małżeństwie już się nie układało.
- Pojawiły się żądania o przeniesienie całkowitej własności mieszkania na nią, przepisanie moich gruntów na jej własność. Pomyślałem, że coś jest nie tak. Po dwóch miesiącach dostałem wezwanie na policję i zaczęło się śledztwo sprawie mojego znęcania się nad małżonką. Z tym, że ja nigdy nie stosowałem przemocy wobec niej. Nigdy jej nie biłem, ani nawet nie uderzyłem. Gdy byłem atakowany, posuwałem się jedynie do chwycenia jej za ręce i posadzenia na łóżku - opowiada pan Andrzej.
Brak było dowodów na znęcanie się, ponieważ ostanie dziesięć lat pan Andrzej pracował za granicą. Kobieta jednak wciąż szukała potwierdzenia, że jest ofiarą przemocy. W sierpniową noc 2011 roku małżonka czekała na pana Andrzeja. Gdy ten wrócił do domu, kobieta miała zsunąć się z łóżka, po czym zabrała torbę i zgłosiła się do szpitala, twierdząc, że mąż ją zaatakował.
- Przychodzi do mnie policjant i mówi, że moja małżonka jest w szpitalu. Poinformował mnie, że zostało złożone doniesienie, że ja ją pobiłem. To był dla mnie szok. W akcie oskarżenia jedyne co się pojawiło to jej karta informacyjna ze szpitala i opinia biegłego sądowego, który na podstawie tylko tej karty informacyjnej sporządził opinię, że tam nastąpiło pęknięcie czaszki – relacjonuje pan Andrzej.
Biegły był znajomym
Pęknięcie kości podstawy czaszki miało być koronnym dowodem na przemoc wobec żony. W sprawie wypowiedzieli się dwaj szanowani i doświadczeni biegli - chirurg i ortopeda. Na etapie śledztwa uznali, że doszło do złamania kości podstawy czaszki. Potem również przed sądem podtrzymywali swoje stanowisko, co do obrażeń. Pracują w szpitalu, do którego zgłosiła się kobieta, i w którym ponad 20 lat była pielęgniarką na oddziale ratunkowym. Jeden z biegłych był jej bezpośrednim przełożonym. Panu Andrzejowi groziło nawet pięć lat więzienia.
Dwie opinie szanowanych biegłych potwierdzające poważny uraz, nie dawały szans panu Andrzejowi na obronę. Dopiero, kiedy zlecił wykonanie prywatnej opinii poza Przemyślem, prawda wyszła na jaw. Żadnego złamania kości podstawy czaszki nigdy nie było.
Sąd całkowicie uniewinnił pana Andrzeja. W uzasadnieniu uznał, że pani Ewa wykorzystała fakt, że przez wiele lat była kuratorem sądowym. Uczestniczyła w szkoleniach dotyczących przemocy w rodzinie, była instruowana, na czym ta przemoc polega. Wiedziała zatem doskonale, jak siebie i męża przedstawić, aby przyjęto, że jest ona ofiarą przemocy ze strony męża.
- Postanowiłem złożyć zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez biegłych lekarzy. Mam poczucie głębokiej niesprawiedliwości, że można tak postępować wobec kogoś. Chciałbym uchronić innych ludzi, nie wierzę w to, że mój przypadek był jeden, że ci lekarze kłamali tylko w moim sprawie – mówi pan Andrzej.
Również doświadczony neurochirurg i wieloletni biegły sądowy nie potrafi zrozumieć, w jaki sposób powstały opinie potwierdzające złamanie kości podstawy czaszki, skoro eksperci mieli do analizy tomografię z dnia rzekomego wypadku oraz dla porównania stare badanie z 2006 roku. I nie było żadnych krwiaków i innych śladów uderzenia.
- Nie wiem jak tu można było popełnić błąd. Zdjęcia są identyczne – komentuje sytuację dr n. med. Jarzy Pieniążek.
Prokuratura nie znalazła przesłanek?
Postępowanie czy doszło do fałszowania opinii przeprowadziła ta sama prokuratura, która oskarżała pana Andrzeja. Śledczy ograniczyli się jedynie do przesłuchania mężczyzny i skopiowania fragmentów akt. W ogóle nie przesłuchano autorów nieprawdziwych opinii, nie zbadano ewentualnych zależności pomiędzy kobietą a lekarzami. Nie wyjaśniono, dlaczego zaraz po zdarzeniu lekarz badający nie widział żadnych złamań i poważnych urazów u kobiety, a potem - jako biegły - zmienił swoje stanowisko.
- Prokurator opiera się na dokumentach medycznych, których nie jest w stanie weryfikować ze względu na brak wiedzy z zakresu medycyny. Biegli nie byli przesłuchiwani, ponieważ funkcjonariusz, który prowadzi postępowanie nie uznał tego za konieczne – wyjaśnia Marta Pętkowska z Prokuratury Okręgowej w Przemyślu.
Prokuratura umorzyła postępowanie uznając, że nie ma żadnych przesłanek, aby zakładać, że biegli celowo fałszowali opinię. Pan Andrzej odwołał się do sądu w Przemyślu, ale ten utrzymał decyzję prokuratury w mocy.
- Cały ten proces trwał cztery lata. 25 posiedzeń sądowych. Inaczej człowiek pewnie by do tego podchodził, jeśli byłby naprawdę winien, ale jeśli jest się niewinnych, a inne osoby robią wszystko by tę winę przypisać, to to jest straszne. Nie wiem, jak można tak kłamać i robić takie rzeczy drugiemu człowiekowi. W sprawiedliwość nadal wierzę, ale nie tę w Przemyślu. Mam nadzieję, że pismo, które napisałem do Prokuratora Generalnego o ponowne wznowienie tej sprawy, że się nigdy w życiu już w Przemyślu nie odbędzie i ta sprawa zostanie przekazana jak najdalej od Przemyśla. Wierzę, że sprawiedliwości stanie się zadość.
Prokurator Generalny nie odpowiedział jeszcze na prośbę pana Andrzeja o ponowne zbadanie, czy doszło do fałszowania opinii. Obaj biegli lekarze zostali wpisani na listę biegłych sądowych przy Sądzie Okręgowym w Przemyślu na kolejne pięć lat.