Okolice baraku, do którego eksmitowano Halinę Schulz, przypominają śmietnisko. - To jest ulica nędzy i rozpaczy - mówi nam jeden z tutejszych mieszkańców. Pani Halina jest zrozpaczona. - Tu nie ma nawet ubikacji! - płacze.
Nie może wyjść z mieszkania
Kobieta straciła obie nogi z powodu postępującej miażdżycy. Od 12 lat porusza się na wózku inwalidzkim. Po śmierci męża utrzymuje się z niewielkiej renty i środków wypłacanych przez MOPS. W sumie jest to kwota około 600 złotych, która ledwo wystarcza na jedzenie i leki.
W związku z rosnącym zadłużeniem w styczniu ubiegłego roku sąd rejonowy w Siemianowicach Śląskich zasądził eksmisję z dotychczas zajmowanego przez nią lokalu. W nowym miejscu pani Halina jednak nie miała szansy nawet wyjść z mieszkania, bo prowadzą do niego schody. - Przewróciłabym się przecież - załamywała ręce kobieta. By dostać się do znajdującej się w opłakanym stanie toalety, pani Halina za każdym razem musiałaby wydostać się z baraku i dodatkowo pokonać dziurawą i nierówną drogę.
Pani Halina nie mogła zostać w tym miejscu na noc. Naszemu reporterowi udało się znaleźć dla niej miejsce w ośrodku interwencji kryzysowej.
"Powstała luka"
Administratorem lokalu przy ulicy Kołłątaja jest Miejskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, jedna z największych tego typu instytucji na terenie Górnego Śląska. Na umowie najmu lokalu pani Haliny podpisany jest osobiście dyrektor do spraw technicznych spółki. Urzędnik nie chciał jednak rozmawiać z naszym reporterem. - W ogóle nie znam tematu - rzucił tylko. I odesłał nas do urzędu miasta.
Tutaj honoru urzędników usiłował bronić rzecznik prasowy. - Urzędnicy oraz administratorzy budynków kierują się dobrem mieszkańców! - zaklinał się Piotr Kochanek. I przekonywał, że sytuacja, w której znalazła się pani Halina, to wypadek przy pracy. - Powstała luka między naszą ekipą, która przystosowywała lokal do potrzeb osoby niepełnosprawnej, a terminarzem eksmisji - tłumaczył rzecznik urzędu miasta w Siemianowicach Śląskich.
"Błąd, który nigdy się nie powtórzy"
Taki obrót wydarzeń oburzył dotychczasowych sąsiadów pani Haliny, która wcześniej mieszkała w innym budynku socjalnym na terenie miasta. W przeszłości przeznaczono tu niemałe środki na dostosowanie budynku i mieszkania do potrzeb niepełnosprawnej kobiety. - Specjalnie dla pani Haliny zrobiono podjazd. A w mieszkaniu i łazience są uchwyty - wyliczali mieszkańcy.
Miejskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej miało aż trzy miesiące na przygotowanie mieszkania dla pani Haliny. W tym czasie wykonano jednak tylko podjazd dla wózka i nic nie wskazywało na to, by w lokalu miał być przeprowadzony dodatkowy remont. Intensywne prace budowlane rozpoczęły się w baraku dopiero wtedy, gdy na miejscu pojawił się reporter UWAGI!.
Ma być zamontowany piec i podgrzewacz wody, stanąć aneks toaletowy i punkt do higieny. - Po naszej interwencji to wszystko nagle będzie zrobione? - dopytywał reporter. - Ubolewam nad faktem, że musiało dojść do takiej sytuacji. Zaręczam panu, że to był błąd, który nigdy więcej się u nas w mieście nie powtórzy - zaklinał się Piotr Kochanek.