Nie oddam dzieci!

Bezrobotne małżeństwo Jaroszczaków wychowuje dwójkę małych dzieci. W tej trudnej sytuacji udaje im się zapewnić dzieciom dobre warunki. Ale ośrodek pomocy rodzinie uważa, że dzieci powinny znaleźć się w domu opieki.

O dramatycznej sytuacji setek matek, które nie otrzymały należnych pieniędzy z funduszu alimentacyjnego, zrobiło się głośno miesiąc temu. Zdesperowane kobiety pikietowały przed budynkiem funduszu w Lublinie. Wśród nich była także Joanna Jaroszczak, wychowująca z konkubentem dwójkę małych dzieci. Rodzice nie mogą podjąć pracy, bo nie mają stałego zameldowania. Joanna pracuje na czarno, jej partner opiekuje się Jarkiem i Vanessą. O swojej tragicznej sytuacji opowiedziała przed kamerą. Wkrótce pojawił się u niej kurator sądowy. Jak się okazało, urzędnicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie stwierdzili, że kobieta powinna oddać dzieci do domu dziecka. - Pokazałam w telewizji pustą lodówkę i po reportażu MOPR zamiast mi pomóc, choćby kartkami na obiad, zgłosił mnie na policję, że maltretuję swoje dzieci – mówi Joanna. – Pani kurator uznała, że skoro nie mam nic w lodówce, to dzieci nie mają dobrych warunków i powiedziała, że prędzej, czy później nam je zabiorą. Panie z lubelskiego MOPR-u uznały, że najlepszym rozwiązaniem sytuacji będzie odebranie rodzicom dwójki dzieci i umieszczenie ich w domu opieki. Twierdzą, że mało której rodzinie poświęciły tyle czasu, co rodzinie Joanny i jej partnera. Poznały dokładnie warunki jej życia. Podczas swoich licznych wizyt zauważyły, że rodzice nie dbają o dzieci – tak pod względem materialnym, jak emocjonalnym. - Starsze dziecko miało krwiaka na czole, innym razem na policzku – mówi Jadwiga Pytka z MOPR-u, która najczęściej odwiedzała dom Joanny Jaroszczak. – Chłopiec nie był smutny, ale nie był też radosny. - Malec reaguje w sposób bardzo rygorystyczny – dodaje Danuta Filipczuk, kierownik MOPR-u w Lublinie. – Widziałam, jak opiekun spojrzał tylko na niego, a dziecko od razu miało wyraz twarzy, który mówił: ”czy mogę?”. Wszystko tam jest na rozkaz. - Jeśli rodzice kochają dzieci, nie zabieramy im ich – twierdzi Teresa Czchowska, kierownik działu pomocy środowiskowej w lubelskim MOPR-ze. – Ale w tej rodzinie nie ma więzi emocjonalnej, nie ma miłości. Joanna Jaroszczak odpiera te zarzuty. Krwiak na buzi syna pojawił się raz, po tym, jak siostra rzuciła w jego kierunku zabawkę. Dzieci są zawsze umyte, nigdy nie są głodne. Płacząc, zapewnia, że zawsze się kochali, że mimo trudnej sytuacji dbają tylko o dzieci. I uważa, że MOPR-owi chodzi tylko o to, by zabrać jej dzieci, bo są ładne, zdrowe – na pewno w każdej chwili znajdą się chętni do adopcji. Sąsiedzi Joanny zgodnie zapewniają, że razem z partnerem wychowuje dzieci w sposób wzorowy, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę trudności finansowe. Również dzielnicowy nigdy nie zauważył, by w rodzinie działo się coś złego: żadnych śladów przemocy. Taką samą opinię wydał biegły sądowy. Psycholog dziecięcy z KUL Iwona Ulfik–Jaworska zbadała dzieci i nie stwierdziła u nich jakichkolwiek objawów, które wskazywałyby na złe traktowanie. - Ich zaniedbanie wynika tylko ze złej sytuacji materialnej – mówi. – Ale w tym nie ma nic nienormalnego. Czy zła sytuacja materialna to wystarczający powód, by odebrać dzieci rodzicom? Krystyna Wyrwicka, dyrektor departamentu pomocy i integracji społecznej w Ministerstwie Polityki Społecznej mówi, że ani brak zameldowania, ani trudne położenie finansowe rodziny nie mogą uzasadnić odebrania rodzicom dzieci i przekazania ich do placówki opiekuńczo–wychowawczej. Ustawa o pomocy społecznej przewiduje sytuacje, w których można pozbawić rodziców wsparcia, ale nie może się to odbyć kosztem dzieci. Rodzice Vanessy i Jarka starali się o przyznanie mieszkania socjalnego. Władze miasta odmówiły, bo rodzina nie ma stałego zameldowania. Bez stałego meldunku rodzice nie mogą też liczyć na znalezienie pracy. Również Ośrodek Pomocy nie pomógł im w otrzymaniu dodatku do czynszu. Wkrótce będą musieli wyprowadzić się z wynajmowanego mieszkania. Co dwa tygodnie odwiedza ich kurator, który zdecyduje co stanie się z dziećmi. - Łatwo rozbić rodzinę, łatwo zepsuć psychikę małemu dziecku – mówi z płaczem Joanna Jaroszczak. – One nie będą w rodzinie zastępczej pamiętać, kim są ich prawdziwi rodzice. Jak dorosną, zapytają: ”Mamo, tato, dlaczego mnie nie kochaliście? Wolałyśmy żyć w biedzie, ale być kochanymi”.

podziel się:

Pozostałe wiadomości