Nie ma winnych tragicznej śmierci rolnika

TVN UWAGA! 173739
Edward Hyla, rolnik spod Krakowa, zginął porażony prądem, kiedy zbierał zboże z własnego pola. Biegli uznali, że linie energetyczne, pod którymi rolnik przejeżdżał kombajnem wisiały za nisko. Co więcej: prawo mówi jasno, że odpowiedzialność za bezpieczeństwo ponosi firma, która zaprojektowała, wybudowała i eksploatuje linie energetyczne. Mimo to prokuratura dwukrotnie umorzyła postępowanie po tragicznej śmierci mężczyzny.

- Dopóki będę miały siły, będę walczyć. Dla moich dzieci – mówi wdowa, Grażyna Hyla. Jej 43-letni mąż zginął w upalny, sierpniowy dzień. Tamtego dnia wyjechał kombajnem na swoje pole, zebrać zboże. Robił to od 20 lat. Tylko z tego utrzymywała się rodzina. Kiedy doszło do tragedii, pani Grażyna była w trzecim miesiącu ciąży. – Kiedy mąż się dowiedział, że będziemy mieli dziewczynkę, był taki szczęśliwy – płacze kobieta.

Kiedy Edward Hyla przejeżdżał pod liniami elektrycznymi, przechodzącymi przez jego pole, doszło do wyładowania. – Zobaczyłem pole całe w dymie, kabina płonęła – relacjonuje świadek tamtych wydarzeń, Krzysztof Baran. Pan Edward zginął na miejscu. - Skóra z niego schodziła. Tak, jakby on się ugotował – relacjonuje pan Krzysztof.

O tym, co się wydarzyło pani Grażyna dowiedziała się od szwagierki. – Ona nie potrafiła mi tego powiedzieć… Obiecała mi, że do końca życia będzie mi pomagać. Wszystko prysło jak bańka mydlana. Mój świat się zawalił – mówi wdowa.

Pan Edward osierocił troje dzieci: dwóch synów w wieku 7 i 20 lat i córkę, która obecnie ma dwa latka. Pan Edward zginął pod liniami wysokiego napięcia. I choć prawo energetyczne jasno mówi o tym, że odpowiedzialność za bezpieczeństwo ponosi firma, która zaprojektowała, wybudowała i eksploatuje linie energetyczne, to mimo to prokuratura umorzyła postępowanie. W uzasadnieniu napisano m.in. „należy przyjąć, iż kombajnista nie zachował dostatecznej minimalnej odległości kombajnu od będących pod napięciem elementów linii wysokiego napięcia”. – Wychodzi na to, że to wina mojego męża. A przecież ja mam opinię biegłego, z której wynika, że linki były o metr za nisko. Był zwis! – podkreśla pani Grażyna.

Rodzina nie pogodziła się z tym, że prokurator obwinia winą za wypadek nieżyjącego pana Edwarda i poszła ze sprawę do sądu. Ten uchylił postanowienie prokuratury o umorzeniu śledztwa. Zdaniem sądu powołany przez prokuraturę biegły z zakresu pożarnictwa wyszedł poza swoje kompetencje uznając, że kombajnista nie zachował dostatecznej odległości maszyny od linii wysokiego napięcia. Sprawa została przekazana do ponownego rozpatrzenia, a biegły z zakresu BHP uznał, że nie ma żadnych podstaw, by uznać, że pan Edward naruszył swoim postępowaniem przepisy prawa w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy obowiązujące w rolnictwie. - Mimo to prokuratura umarza sprawę drugi raz – mówi wdowa.

Decyzja prokuratury jest zaskakująca tym bardziej, że biegli wyraźnie podkreślili, że przewody wisiały za nisko. Mimo to śledczy stoją na stanowisku, że był to nieszczęśliwy wypadek, spowodowany - w co trudno uwierzyć - głównie przez pogodę. - Mężczyzna poniósł śmierć w wyniku wypadku, na który składało się szereg okoliczności. Chodzi przede wszystkim o bardzo wysoką temperaturę powietrza: ponad 37 stopni. Dodatkowo była bardzo minimalna wilgotność powietrza, było bezwietrznie. To spowodowało, że kable wysokiego napięcia uległy obniżeniu. Sam ten fakt nie miał jednak decydującego znaczenia na zaistniały wypadek! Do powietrza dostał się pył, kurz, spaliny z pracującego silnika i to spowodowało wzmocnioną jonizację powietrza – wylicza Bogusława Marcinkowska, rzeczniczka prokuratury okręgowej w Krakowie.

- Nie miało decydującego znaczenia. Ale nigdzie nie jest napisane, że nie miało w ogóle znaczenia. Co z opinią BHP? – dopytuje reporterka UWAGI!

- Prokurator brał wszystkie okoliczności pod uwagę – odpowiada prokurator Marcinkowska.

Linie energetyczne, pod którymi zginął Pan Edward, powstały w latach pięćdziesiątych i nie były dotychczas modernizowane ani naprawiane. Próbowaliśmy skontaktować się z przedstawicielami firmy, która jest właścicielem linii, jednak nikt z kierownictwa nie chciał z nami rozmawiać. Przesłano jedynie oświadczenie, z którego wynika, że firma nie czuje się odpowiedzialna za wypadek. „Pod liniami energetycznymi oraz w określonych odległościach w ich pobliżu nie można organizować miejsc pracy ani wykonywać pewnych prac (np. przeładowywać zboża)”: - napisano m.in.

- Winę ponosi firma, która jest właścicielem linii – odpowiada ekspert, dr inż. Janusz Gondek z Prywatnego Instytutu Technik Elektronicznych w Krakowie. – Rolnik nie jest specjalistą z zakresu techniki wysokich napięć, żeby sam miał wiedzieć, gdzie może wjechać a gdzie nie. Nie był o takiej ewentualności uprzedzony. To firma musi zadbać o bezpieczeństwo – podkreśla dr Gondek.

Rodzina nieżyjącego rolnika złożyła do sądu prywatny akt oskarżenia. Nic więcej nie można już zrobić. – Jest mi bardzo ciężko – płacze pani Grażyna. – Najgorzej jest wtedy, kiedy wracam do domu i nikt na mnie nie czeka.

podziel się:

Pozostałe wiadomości