Na skraju lasu pod Białymstokiem wybudowano drewniane domki, które są bazą terenową szkoły. Uczy się tu szesnaścioro dzieci w wieku od 5 do 13 lat. Część z nich tak jak Helena i Lidka była wcześniej w leśnym przedszkolu.
- Nie musimy cały dzień siedzieć w budynku i patrzeć się w zeszyty – chwali szkołę 7-letnia Lidka.
Nauka w terenie
Założeniem leśnej szkoły jest, by dzieci niezależnie od pogody, jak najwięcej czasu przebywały na powietrzu. Wszyscy są odpowiednio ubrani i zabezpieczają się preparatami odstraszającymi owady i kleszcze, a dzieci nie panikują w sytuacji ugryzienia.
- Kleszcza da się wyjąć. Robaki pogryzą i zostawią. Osy i pszczoły same z siebie nie atakują – mówi 13-letni Krzysztof.
Chociaż plan dnia w leśnej szkole warunkowany jest pogodą, lekcje odbywają się zawsze. Dzieci uczą się w dwóch grupach młodszej i starszej. Każdego dnia uczniowie robią wycieczkę do lasu, gdzie często odbywają się lekcje.
Lekcja angielskiego, którą podpatrywaliśmy z kamerą zawierała elementy gimnastyki.
- Dzieci przy okazji robią ćwiczenia fizyczne, ale to lekcja angielskiego. Niezależnie od tego, co robią, są szczęśliwie, słuchają i uczą się języka, a to jest najważniejsze – mówi nauczycielka Simonie Pereira.
Czy ciężko jest uczyć dzieci w naturze?
- Natura zdecydowanie pomaga, ale czasami też przeszkadza. Choć jeżeli to, co robimy jest ciekawe, to dzieci są w stanie się skupić. Na przykład przez zabawę patykami dzieciaki doświadczają, mogą poczuć, lepiej zapamiętują – przekonuje Katarzyna Wardzińska, nauczycielka matematyki.
Wardzińska uczyła też w tradycyjnej szkole, ale tam, jak twierdzi, przy 45 minutowych lekcjach ciężko było skupić uwagę dzieci i realizować program.
- W leśnej szkole stosuje metody, które są przyjemne dla dzieci. Co najważniejsze uczniowie przychodzą i pytają na przykład, kiedy będą się uczyć ułamków. Świadczy, to o tym, że one chcą się uczyć.
„Nauczyciele się nie wywyższają”
W bazie szkoły dzieci mogą się ogrzać i wypocząć. Mają szafki z materiałami do nauki i ubraniami na przebranie. W domkach, które nazywa się tu pracowniami nauczyciele również prowadzą lekcje.
- Tutaj jest o wiele więcej swobody, wolności. Sporo się uczę, w bardzo fajny sposób. Nie jest tak, że się sztywno siedzi w ławce, pani coś ględzi, a ty nie rozumiesz, o co chodzi. Wcześniej średnio lubiłem matematykę, a tutaj pani mi pozwoliła zrobić nawet kilka zadań dla reszty klasy. Tutaj się nie nudzę. Nauczyciele się aż tak nie wywyższają, nie rządzą aż tak bardzo i są przyjaźni. Czuję się trochę na równi z nimi – mówi Krzysztof.
Oprócz nauczycieli przedmiotów, każda grupa dzieci ma swojego wychowawcę, który dba o sprawy organizacyjne i czuwa nad realizacją planu dnia. Czesne w szkole wynosi 800 złotych, a zarobki nauczycieli to średnio 2500 złotych.
- Jest to szkoła, w której nie ma tradycyjnych dzwonków, nie ma prac domowych, w której praca jest zorganizowana zupełnie inaczej niż w innej szkole. Chociaż absolutnie odpowiada wszelkim wymaganiom stawianym przez prawo oświatowe. Jest to szkoła, w której nie ma sprawdzianów i klasówek. Nie znaczy to, że nie weryfikujemy tego, na jakim poziomie wiedzy są nasze dzieci – mówi Agnieszka Kurdaszow, założycielka leśnej szkoły „Puszczyk”.
Bez ocen
Kurdaszow zaznacza, że najważniejsze, żeby nauczyć dzieci korzystania z wiedzy.
- Odchodzimy od modelu, w którym książka i podręcznik są wyznacznikiem tego, jaki jest poziom wiedzy, dlatego, że dostęp do wiedzy jest nieograniczony, możliwości zdobywania informacji są nieograniczone. Najważniejsze jest to, żeby wiedzieć jak z tej wiedzy korzystać odpowiedzialnie, chcieć i umieć weryfikować źródła. Wewnętrzna motywacja, która powoduje, że dzieciom się chce.
Dzieci chwalą leśną szkołę.
- Miałam doświadczenie z różnymi szkołami. Często, jak byłam w szkołach systemowych siedziałam po nocach, żeby odrobić pracę domową. Byłam strasznie zmęczona, a później idąc do szkoły musiałam słuchać nauczyciela i później znowu robić pracę domową. To mnie bardzo wykańczało – mówi 12-letnia Anastazja
- Dzieci coraz częściej są wypalone. Nie mają motywacji, często nie mają nawet chęci do życia. W Polsce są badania, które pokazują, ile dzieci cierpi na depresję, albo, jaki jest współczynnik samobójstw wśród coraz młodszych dzieci, ponieważ tak się zmieniło życie poza szkołą. Leśna szkoła jest trochę odpowiedzią na tę zmianę społeczną. Dzisiaj dzieci nie idą do szkoły, tylko są zawożone. W czasie trwania zajęć szkolnych, czy przerw zazwyczaj nie mogą opuszczać budynku szkoły. Po przyjeździe do domu i odrobieniu lekcji zasiadają do urządzeń elektronicznych – mówi Dorota Zaniewska, założycielka leśnej szkoły „Puszczyk”.
Wyjść ze strefy komfortu
Zdaniem Zaniewskiej nastąpiła wręcz „kryminalizacja” rodziców.
- Rodzic jest pociągany do odpowiedzialności za wszystko, co uczyni jego dziecko. Na przykład, jeżeli dziecko biegło i się wywaliło, to w pierwszym momencie sprawdza się, gdzie była matka, gdzie byli rodzice. Dlaczego ono biegło w tym miejscu? Wypadki się zdarzają, nie ważne jak bardzo zabezpieczymy teren i ile osób postawimy wokół. Można się też na płaskim uszkodzić.
Leśna szkoła "Puszczyk" nie powstałaby z takim rozmachem, gdyby nie wygrana w konkursie organizowanym przez jedną z firm budowlanych. Nagroda 500 tysięcy złotych pozwoliła na budowę domków, które są bazą szkoły. Prace wciąż trwają i potrzeba więcej pieniędzy na wykończenie i wyposażanie pracowni. Fundacja, która prowadzi szkołę prosi o darowizny.
Jak pozbyć się obaw przed eksperymentalnym sposobem nauczania?
- Trzeba wyjść ze strefy komfortu i zaufają. Na pewno trzeba się przełamać i powierzyć to dziecko i obserwować – mówi Adam Napiórkowski, ojciec Heleny, jednej z uczennic.
- Oczywiście, że zdajemy sobie sprawę, że to jest eksperymentalne. Ale my jesteśmy otwarci na taką antysystemowość. Kiedy słyszymy od dziecka, co drugi dzień, że nienawidzi szkoły, nie chce tam chodzić to zaczyna w głowie kiełkować myśl, żeby szukać czegoś innego – mówi Justyna Siniło-Kuczyńska, matka Michała, jednego z uczniów.
- Cztery lata, kiedy chodziłam do zwykłej szkoły to szczerze mówiąc mniej się nauczyłam niż tutaj przez pół roku. Nie ważne, czy ktoś nadążał z jakimiś przedmiotami i tak przechodziliśmy dalej. W tej szkole póki się nie nauczymy jakiejś rzeczy możemy to powtarzać nawet przez miesiąc – mówi 11-letnia Gaja.