Pani Monika nie ma prawa jazdy i nigdy nie miała samochodu. Kiedy niespodziewanie zajęto jej pieniądze z konta, dowiedziała się, że formalnie ma 19 aut.
- Nie mam prawa jazdy. Nigdy nie miałam samochodu i wciąż nie mam, nawet mnie na niego nie stać – podkreśla pani Monika.
45-latka pracuje jako salowa w szpitalu i razem z mężem-emerytem mieszka w komunalnej kamienicy we Wrocławiu. Choć nigdy nie kupiła samochodu i nie ma nawet prawa jazdy, formalnie w ciągu ostatnich kilku lat, stała się właścicielką 19 aut.
- Dowiedziałam się o tym, jak przyszło mi pismo, że siadają mi na pensję. Zaczęły przychodzić różne papiery. Wezwania do zapłaty. Raty za ubezpieczenie albo wezwania do zapłaty za nieubezpieczony samochód – opowiada pani Monika.
Jej dane wpisano do 19 umów sprzedaży
Kiedy trzy lata temu pani Monika zorientowała się, że ktoś, wykorzystując jej dane kupuje samochody, a potem nie płaci obowiązkowych ubezpieczeń, poszła na policję.
- Policjanci przesłuchali m.in. panią pokrzywdzoną i zostały pobrane wzory podpisów, które miały uzasadnić podejrzenie popełnienia przestępstwa dotyczącego sfałszowania podpisów – mówi komisarz Wojciech Jabłoński, rzecznik Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu.
- Mówili do mnie: „Może jednak pani wzięła te samochody i nie pamięta?”. Powiedziałam im, że jak można nie pamiętać – oburza się pani Monika.
Choć policja pobrała próbki pisma pani Moniki, ekspertyzy grafologicznej nigdy nie zlecono. Nie przesłuchano też podstawowych świadków – przede wszystkim sprzedawców aut, którzy mogli powiedzieć, kto kupił od nich pojazdy.
Wobec konieczności spłaty wynikających z przestępstwa długów, pani Monika sama próbowała ustalić, co się stało. Udało jej się m.in. zdobyć kilka sfałszowanych umów.
- Mam dwie umowy, gdzie jest widoczny mój podpis, który nie jest mój. Nigdy się tak nie podpisuję. Zawsze podpisuje się najpierw nazwiskiem, potem imieniem, nigdy na odwrót – podkreśla pani Monika.
- Żyję teraz w zawieszeniu. Wstaję z tymi myślami i idę spać z nimi. Nie daję rady, a tu trzeba iść do pracy albo radcy prawnego. Muszę do niego chodzić, zwalniam się, ale nie chcę stracić pracy – opowiada kobieta.
Pani Moniki nie stać na wynajęcie adwokata, lecz w końcu udało jej się porozmawiać z jednym z wrocławskich radców. Gdy prawnik przeczytał dokumenty, postanowił kobiecie pomóc. Za darmo.
- Wydaje mi się, że nie są potrzebne skomplikowane czynności operacyjne. Prokuratura, czy też policja na jej polecenie, w ciągu kilkunastu dni mogłaby dokonać czynności. Niestety, tak się nie stało i postępowanie karne było umarzane z różnych, absurdalnych powodów – mówi Paweł Pulka. I ocenia: - Sprawa wygląda jak wygląda przez opieszałość i brak chęci po stronie organów ścigania, żeby pomóc obywatelowi, który jest w potrzebie.
Kupują wraki i wpisują nieświadome osoby do umowy
Postanowiliśmy zrobić to, czego nie zrobiła policja. Korzystając z danych z kilku zdobytych przez panią Monikę umów, dotarliśmy do sprzedawców aut i zapytaliśmy, komu naprawdę sprzedali pojazdy.
- Auto było niezdatne do jazdy. Laweta przyjechała i odebrała je. Ja wydrukowałem umowę kupna-sprzedaży za, chyba tysiąc złotych, jeżeli się nie mylę – opowiada jeden z naszych rozmówców.
Czy kupujący powiedzieli, dlaczego na umowie wpisują nazwisko pani Moniki?
- Nie. Niestety nas to nie interesowało. Chodziło tylko o to, żeby pozbyć się auta, które gdzieś tam stoi na ulicy - słyszymy.
Z relacji sprzedawców wynika, że pani Monika padła ofiarą nieuczciwej firmy, skupującej zużyte auta. Mechanizm oszustwa jest znany i polega na tym, że z pojazdu wymontowywane są cenne części, a reszta wraku jest porzucana. Oficjalnie auto nie jest wyrejestrowane, więc obowiązek zapłaty ubezpieczenia OC lub kary za jego brak spada na nabywcę i z tego powodu w miejsce kupującego oszuści wpisują zamiast siebie dane innych osób. Takich jak pani Monika.
Szef firmy, do którego prowadzą relacje sprzedawców aut, kilka lat temu zmarł z powodu nieszczęśliwego wypadku, ale część samochodów kupiono na dane pani Moniki już po jego śmierci.
Jest traktowana jako dłużniczka
Pani Monika żyje w ciągłym strachu. Bierność organów ścigania powoduje, że zakłady ubezpieczeniowe oraz Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny traktują kobietę jako dłużniczkę. Tuż przed Bożym Narodzeniem na zlecenie UFG zabrano z konta pani Moniki pieniądze przeznaczone na święta.
- Piszemy maile do sądu, prokuratury czy komorników. Ale nie ma odzewu. Oni mają w nosie zwykłego, szarego człowieka – uważa pani Joanna, siostra pani Moniki.
O odniesienie się do sprawy poprosiliśmy policję.
- Dlaczego przez trzy lata policja nie zrobiła tego, co powinna zrobić? Dlaczego nie przesłuchano 19 sprzedawców samochodów? – zapytał rzecznika wrocławskiej policji Tomasz Patora.
- Postępowanie jest w toku – stwierdził komisarz Wojciech Jabłoński.
W przeciwieństwie do policji, wrocławska prokuratura przyznaje się w sprawie pani Moniki do błędu i obiecuje poprawę.
- Taka była decyzja referenta sprawy, który początkowo uznał, że brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa. Teraz prokurator z prokuratury rejonowej jest do tego zobowiązany zgodnie z postanowieniem prokuratury okręgowej – mówi Karolina Stocka-Mycek, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Póki śledztwo trwa, nikt nie powinien zabrać pani Monice ani grosza. Dlaczego Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny zajął jej konto i gotówkę? W tej sprawie interweniowaliśmy w centrali Funduszu.
- Rzeczywiście zabrakło komunikacji, właściwej i na czas, z urzędem skarbowym – przyznaje Damian Ziąber, rzecznik UFG.
- My, po sygnale od tej pani i od państwa, zrobiliśmy, to co powinniśmy zrobić, czyli jest decyzja o zawieszeniu postępowania przynajmniej na kilka miesięcy. A ponadto, ponieważ na szczęście nie była to wielka kwota, oczywiście ją zwrócimy. Wysłaliśmy już pismo do pani Moniki, by wskazała nam numer rachunku. Z naszej strony sprawa jest zawieszona, czekamy na wyjaśnienia organów ścigania – dodaje Damian Ziąber.
Autor: wg
Reporter: Tomasz Patora