- W tym stanie to mógł wszystkie rzeczy robić. Wszystkim zagrażał tak naprawdę. Mógł mnie też zabić, każdego, jeżeli coś by mu się uwidziało - opowiada matka zamordowanej dziewczynki i dodaje, że dlatego wezwała pogotowie. - Powiedzieli, że najlepiej, żeby się dostał na oddział detoksu. Okazało się, że jest miejsce. Ucieszyłam się, bo wiedziałam, że zajmą się nimi profesjonalnie. Ale okazało się, że żaden z lekarzy nie rozpoznał tego stanu. Mariusz był potraktowany tak, jak szereg innych pacjentów. Nie chciał się leczyć, to go wypuścili - wspomina.
Mógł zabić każdego. Zabił swoją córkę
16 kwietnia ubiegłego roku Mariusz L., po tym jak opuścił na własne żądanie oddział detoksykacyjny jednego z gdańskich szpitali, udał się do przedszkola po swoją pięcioletnią córkę. Zabrał ją do parku w Brzeźnie. Tam, w opuszczonych bunkrach, w brutalny sposób zamordował dziecko.
- Na początku nie trafiało do nas, że ktoś w tak bestialski sposób mógł pozbawić życia małą dziewczynkę. To wzbudziło jakieś potężne emocje. Widok był po prostu tragiczny - przyznaje policjant z komendy w Gdańsku.
Niepoczytalny
Ojciec dziewczynki z zarzutem zabójstwa trafił na obserwację psychiatryczną do aresztu śledczego, gdzie przez półtora roku dwa zespoły biegłych badały Mariusza L. Ostatecznie specjaliści stwierdzili, że mężczyzna nie może ponosić odpowiedzialności karnej za zamordowanie dziecka, bo był niepoczytalny w wyniku spożycia narkotyków. Sąd umieścił go w szpitalu psychiatrycznym.
- Rozmawiamy z Mariuszem telefonicznie, wcześniej miałam parę wizyt w areszcie, chciałam się dowiedzieć od niego, co się stało. Rozmawiamy głównie o sprawach duchowych, o córce, o tym, jak się uczyć obcowania w tej chwili, mimo że jej nie widzimy - opowiada matka zamordowanej dziewczynki.
- Podobno po kilku miesiącach zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, jak już był poddany terapii związanej z leczeniem tego stanu psychozy - dodaje.
Czy winni są lekarze?
Kobieta od samego początku uważała, że do tragedii przyczynili się lekarze, którzy pozwolili Mariuszowi L. opuścić szpital.
- Opowiadał mi szczegółowo jak wyglądało badanie, jak go tam traktowali... Że on praktycznie jak tylko tam trafił, od samego początku chciał stamtąd wyjść. Miał urojenia, że oni chcą go tam otruć. Bał się, że on tam zostanie do końca życia. To była ostra psychoza. Postrzegał rzeczywistość jako totalne zagrożenie. W każdym człowieku widział szatana, w każdym - mówi kobieta.
- Dostarczyła mi szereg dokumentów z prowadzonego postępowania i doszedłem do przekonania, że faktycznie, na oddziale toksykologii zamiast pomóc człowiekowi, wypuścili go z "pistoletem w ręku". Bezpośrednio po jego wyjściu z tego oddziału doszło do zabójstwa. Ten stan, zgodnie z opiniami biegłych, nie pojawił się w momencie, kiedy Mariusz opuścił placówkę toksykologii, ale on utrzymywał się już dwa dni przed zdarzeniem - mówi Piotr Bartecki prawnik.
Podpierając się opiniami biegłych z postępowania karnego, za pośrednictwem prawnika złożyła zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa.
"Nie chcę się mścić"
Matka zamordowanej dziewczynki utrzymuje kontakt z zabójcą i jednocześnie ojcem dziecka. Przyznaje, że jest to tragedia dla wszystkich: - To nie jest na ludzki rozum wytłumaczalne, jak można nie chcieć zemścić się na kimś takim. Mariusz też, jak się spotkaliśmy, pytał się: jak ty to robisz, ja bym nie potrafił...
- Co pani robi? - pyta nasza reporterka.
- Że mu wybaczam - odpowiada kobieta.
Jednocześnie matka dziewczynki nie może pogodzić się ze stratą dziecka.
- To, że żyję zawdzięczam na pewno Bogu. Poprosiłam o pomoc, żeby nie zwariować, żeby nie czuć potwornego strachu. Strach przed bólem i tęsknotą. Dla mnie radzenie sobie w tej chwili w życiu, to jest uczenie się obcowania z moim dzieckiem, którego nie widzę - mówi.