15 marca 17-letnia Dorota wracała ze szkoły. Szła przez pasy, gdy uderzył w nią autobus. Upadła, poczuła silny ból nogi. Kierowca wyskoczył z samochodu, podniósł dziewczynę, zaprowadził ją na ławkę i nie udzieliwszy pomocy, odjechał. Chwilę później Dorota zemdlała. W szpitalu okazało się, że jej obrażenie są poważne – martwica skóry lewego uda wymagała jej usunięcia i dokonania przeszczepu. Do dziś Dorota nie może zginać nogi w kolanie. Musiała przerwać naukę, nie wróciła do szkoły także po 1 września. Śledztwo podjęła płocka policja i prokuratura. Za pierwszym razem zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawcy. Mimo, że funkcjonariusze dokładnie wiedzieli, dokąd jechał kursowy autobus, nie przesłuchano żadnych świadków. Nawet poszkodowana Dorota nie została przesłuchana jako świadek. Nie sporządzono portretu pamięciowego kierowcy, choć Dorota dokładnie go zapamiętała. - Być może należało tak zrobić – tak podkomisarz Karol Dmochowski, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Płocku odpowiada na pytanie, dlaczego nie przesłuchano świadków. A o portrecie pamięciowym ma do powiedzenia tylko: - Komenda Miejska Policji w Płocku nie dysponuje rysownikiem. Prokuratura Rejonowa umorzyła śledztwo, bo uznała, że informacje pochodzące z postępowania przygotowawczego nie są dość dokładne. Matka Doroty kilkanaście razy interweniowała u prokuratora prowadzącego śledztwo. W końcu poszła do Prokuratury Okręgowej. - Powiedziałam pani prokurator, że PKS ukrywa kierowcę – mówi Zofia Krysińska, matka Doroty. – Pani prokurator powiedziała mi – „Pani ma kolorowe myśli. Jeśli znajdzie pani pomysł na sprawę, to proszę napisać wniosek, a my wznowimy śledztwo”. Na wniosek matki, śledztwo ruszyło od początku. PKS po czterech miesiącach od wypadku przysłał kilku kierowców, którzy rzekomo mogli tego dnia prowadzić autobus. Jednak – jak twierdzi Dorota – nie było wśród nich sprawcy wypadku. Wówczas prokuratura po raz drugi umorzyła śledztwo. - Dostaliśmy mylne informacje z płockiego oddziału PKS – mówi Lech Dąbrowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Płocku. – Można z tego wywnioskować, że doszło do mataczenia. Gdy sprawą zainteresowali się dziennikarze, prokuratura po raz trzeci wszczęła śledztwo, a PKS przysłał na komendę policji kierowcę, odpowiadającego rysopisowi sprawcy. Wcześniej przez siedem miesięcy nie potrafiło tego zrobić. Prokuratur już postawił mężczyźnie zarzuty, ale właściwie nie wie, czy dobrze zrobił. - Nie wiem, czy to jest prawdopodobny sprawca wypadku, to nie jest wcale takie pewne – mówi Lech Dąbrowski. Przed postawieniem zarzutów nie doszło do okazania. Rzecznik prokuratury zgadza się, że należało do niego doprowadzić i zakłopotany, przyznaje: - Zdarzyło się trochę błędów. Na tym błędy się nie skończyły. Oskarżony o spowodowanie wypadku kierowca, o wszystkim dowiedział się od reportera. Był zszokowany. - Nie zrobiłem tego, to pomówienie, jestem Bogu ducha winien – powiedział. Dzień po naszej wizycie funkcjonariusze policji pokazali Dorocie zdjęcia kierowców płockiego PKS. Wśród nich był także oskarżony kierowca. Dziewczyna twierdzi, że to nie on. Czy uda się w końcu odnaleźć sprawcę? Od tego zależy, czy dziewczyna dostanie odszkodowanie za wypadek. Prokurator chce wytoczyć sprawę karną PKS i ukrywającemu się kierowcy za mataczenie w sprawie. - Minęło siedem miesięcy i wciąż jest mi ciężko – mówi Dorota. – Płaczę po nocach. Chciałabym, by w końcu ukarano sprawcę.