- Mieszkam tu trzy lata. Przez ten czas widziałam syna pani Nadziei raz. Sąsiadka nikogo nie wpuszcza i z nikim nie rozmawia. Boi się ludzi – mówi Magdalena Mizgalska, sąsiadka pani Nadziei. 87-letnia Nadzieja cierpi na demencję starczą. Mieszka sama. Kobietą zainteresowali się sąsiedzi. - Zapukałam. Poprosiłam ją, żeby otworzyła drzwi. Odpowiedziała, że nie może, bo upadła i nie może wstać – dodaje Milena Zatryb, sąsiadka. Sąsiedzi wezwali policję i pogotowie. - Podejrzewaliśmy, że zasłabła z głodu – wyjaśnia Magdalena Mizgalska. - Po przybyciu na miejsce stwierdziliśmy niedołężną, starszą osobę: niedowidzącą, niedosłyszącą, pozbawioną opieki osób trzecich. Żyła w skrajnej nędzy. Znaleźliśmy tam resztki spleśniałych posiłków - komentuje Maciej Gradowski z Pogotowia Ratunkowego w Sopocie. Od tego momentu, kluczami do mieszkania dysponują sąsiedzi. Dzielą się dyżurami. Codziennie przynosząc kobiecie śniadania, kolacje i ciepłą herbatę. Syn pani Nadziei mieszka we Wrocławiu. Odwiedza matkę tylko w dniu wypłaty emerytury. Kontakt z nim jest prawie niemożliwy. - On przyjeżdża tutaj, nakupuje jej suchego prowiantu. Zostawia to wszystko i na drugi dzień wyjeżdża. Kiedyś go spotkałam. Powiedziałam mu, że to nie jest możliwe, by człowiek bez lekarzy, bez opieki, żył zamknięty jak w grobie. Przecież ona przez 20 lat nie wychodziła nawet na podwórko - mówi Bożena Radajak, sąsiadka. Od dwóch tygodni pani Nadzieja dostaje codziennie obiady z Ośrodka Pomocy Społecznej. - Niewiele możemy zrobić. Ostatnio na wywiadzie środowiskowym pani Nadzieja oświadczyła, że nie wyraża zgody na leczenie i przyjście lekarza do domu. Nie wyraziła zgody na ośrodek, który zapewniałby jej całodobowa opiekę. Nie jest osoba ubezwłasnowolnioną. Poprosiliśmy więc pisemnie syna, aby się z nami skontaktował. Skierowaliśmy też pismo do prokuratury - mówi Renata Kaszyńska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Sopocie. Ośrodek Pomocy Społecznej znał sytuację pani Nadziei już pięć lat temu. Jednak wtedy rodzina odrzuciła proponowaną pomoc. - Syn się z nami skontaktował i był oburzony całą sytuacja. Uznał, że niepotrzebnie interweniujemy i odwiedzamy mamę – wyjaśnia Renata Kaszyńska. Mimo sprzeciwu syna, sytuacja staruszki wciąż niepokoiła sąsiadów i spółdzielnię mieszkaniową. - Zgłosiliśmy wniosek do prokuratury. Prokuratura odmówiła ubezwłasnowolnienia. Uzasadnili swoje postępowanie tym, że ta osoba jest jeszcze w miarę sprawna, że samodzielnie przygotowuje posiłki. To, że jest chora i ma pewne dolegliwości fizjologiczne, nie jest dostatecznym powodem, by tę osobę ubezwłasnowolnić - mówi Stanisław Łupiński, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej. O obecnej sytuacji pani Nadziei, dziennikarze chcieli poinformować syna kobiety. Pojechali do Wrocławia. Reporterzy odszukali kamienicę, w której mieszka mężczyzna. Okazało się, że syn pani Nadziei wyjechał z Polski. Dziennikarze skontaktowali się z nim telefonicznie. - Przyjeżdżałem co trzy tygodnie. Zostawałem na pięć, sześć dni. Zakupy robiłem. Załatwiałem wszystkie sprawy. Chleb pleśniał, bo mama nie otwierała okien. Co przyjeżdżałem, to wietrzyłem mieszkanie. Zdążyłem tylko wyjść na zakupy, mama wstawała i zamykała okna. Nie mam sobie nic do zarzucenia – powiedział reporterce syn pani Nadziei. Zobacz także:Zmarła z wygłodzeniaKoszmar za ścianą