- Jeden z nich złapał za niego i rozwinął - opowiada sąsiad zamordowanej kobiety Sebastian Maruszak, do którego natychmiast przybiegli. W dywanie mężczyźni znaleźli zwłoki z ranami kłutymi. - Myśleli, że to dziewczynka, bo ta kobieta była bardzo drobna. Jak przyszedłem z policjantem, to zobaczyłem, że to sąsiadka - dodaje Sebastian Maruszak. Zamordowana to 79-letnia mieszkanka Rychlik, Teresa Wysocka. Według sąsiadów była pogodną starszą panią.
O sobie nie myślała
- Była spokojna, uśmiechnięta. Tak jak mieszkam tu 12 lat, żadnego konfliktu z nią nie było. My na nią mówiliśmy "babcia Wysocka" - opowiada Sebastian Maruszak i dodaje, że kobieta nie miała lekkiego życia. - Pochowała męża, dwóch synów, córkę - wymienia.
Panią Teresę znali prawie wszyscy mieszkańcy. Zanim przeszła na emeryturę, przez ponad 20 lat pracowała w szkole jako woźna.
- Nigdy nie złościła się na dzieci. Troska o dzieci była tak duża, że ona nigdy o sobie nie myślała - mówi Elżbieta Biczak, była dyrektorka szkoły w Rychlikach.
Przygarnęła bezdomnego
Zarzut zabójstwa usłyszał 27-letni mężczyzna, który mieszkał w domu pani Teresy. Jak twierdzą sąsiedzi, kobieta była bardzo samotna, bo jedyni jej bliscy, którzy pozostali, mieszkają w innych miejscowościach. Dlatego pani Teresa dwa lata temu zdecydowała się przygarnąć pod swój dach całkiem obcego mężczyznę.
- Przyjechał tu z firmą z Grudziądza na drogę 527 układać polbruk. Chodził po wsi, szukał miejsca - opowiada pan Sebastian. - Ona go przygarnęła. Mówiła później na niego "wnuczek", on mówił do niej "babciu". Nigdy się nie skarżyła. Mówiła, że nie ma z nim problemów i że jest dla niej bardzo dobry: że obiad ugotuje, drzewo przyniesie, podłogi umyje - wspomina.
Jak się jednak okazało, mężczyzna miał wcześniej konflikt z prawem. - Był karany za przestępstwo kradzieży - mówi Jarosław Żelazek z prokuratury rejonowej w Elblągu i dodaje, że podejrzany o zabójstwo najpierw skazany został na karę ograniczenia wolności, która potem została zamieniona na bezwzględne więzienie.
Wyrzucony z domu
Zabójca pani Teresy pochodzi z Grudziądza, gdzie wychowywał się w wielodzietnej rodzinie. Na jego temat zgodziła się porozmawiać bliska krewna, która chciała pozostać anonimowa.
- Był zaniedbany, był odrzutkiem. Było widać, że on potrzebował lekarza psychiatry, ale nie przypuszczałam, że może zabić - mówi. I przyznaje, że mężczyzny się bała. - Był wymeldowany z domu, bo kradł, były awantury - wspomina.
Podejrzanemu grozi kara nawet dożywotniego więzienia.