Na początku zeszłego roku partner pani Ilony Draszanowskiej pan Arkadiusz kupił altanę na terenie rodzinnych ogródków działkowych w Wejherowie. Ich sytuacja ekonomiczna pogorszyła się na tyle, że zamieszkali w domu na działce z czwórką małych dzieci. Najmłodsze ma rok, najstarsze 10 lat.
Bez prądu
W grudniu na ich działce odcięto elektryczność.
- Ktoś zapukał do drzwi. Przed domem stała pani elektryk. Powiedziała, że musi wyłączyć nam prąd. Pytam: dlaczego? Mówiła, że nie wie i mam wyjaśnić to z panią prezes – opowiada pani Ilona.
Partner pani Ilony pojechał wówczas do zarządu ogrodów. Usłyszał, że prąd im odcięto ze względu na zamieszkiwanie na działkach.
- Wiemy, że łamiemy przepisy. Ale, gdzie mieliśmy pójść? Nie mieliśmy pieniędzy, żeby wynająć mieszkanie, tym bardziej nie mieliśmy możliwości pójść do rodziny. Byliśmy zmuszeni tu przyjść. Nie baliśmy się tego wiedząc, że mieszkają tu inni – tłumaczy pani Ilona.
Zaznacza, że domy na terenie ogródków nie wyglądają na zwykłe altany.
- To są wille, duże piękne domy. Zimą z kominów idzie dym, w oknach się pali światło. Widać osiedle. Nie działki, tylko osiedle, tyle ludzi tutaj mieszka. Pani prezes i wiceprezes doskonale o tym wiedzą – mówi pani Ilona.
Dzieci uczą się przy świeczkach
Rodzina żyła w trudnych warunkach.
- Koszmar. Teraz mamy światło, bo jest dzień. Ale wieczorem jest ciemno. Mamy świeczki zapalone, ale bardzo mało nam to daje. Nie mamy się, gdzie umyć ponieważ bojler działa na prąd. Woda jest na prąd. Pranie wozimy po znajomych i rodzinie - opowiada pani Ilona.
- Dzieci płaczą, bo przy świeczkach muszą się uczyć Nie mamy lodówki. Codziennie chodzimy po zakupy, bo wszystko się psuje. Kupiłem lodówkę samochodową i agregat, ale jest za słaby, nie ciągle pralki – dodaje partner pani Ilony.
Na terenie ogrodów w Wejherowie mieszka około 170 rodzin.
- Nie wiem, czemu większość może mieszkać, a nielicznych się wyrzuca, szykanuje, odłącza prąd. Nie mam pojęcia na jakiej podstawie to się dzieje – mówi pani Ilona.
Dlaczego prąd straciła właśnie pani Ilona z rodziną? Zarząd twierdzi, że to przez to, że rodzina ma krótki staż na działkach.
- Jeżeli ktoś tu mieszka 30 lat, to my go nie wyrzucimy od razu. Trzeba poczekać. Ale jeżeli ten pan przyjął się w zeszłym roku w dobrej wierze, że będzie działkę użytkował… - tłumaczy prezes ogrodów. I dodaje. - Musimy dbać o to, żebyśmy tych ludzi, którzy do tej pory są, żebyśmy zapewnili im minimum godności warunków.
Prezes podkreśla, że pan Arkadiusz podpisywał dokument, który był oświadczeniem, że nie będzie mieszkał na terenie ogrodów.
- Jest ustawa, która mówi wyraźnie. Czy wolno nam, tę ustawę łamać? To jest ustawa krajowa, sejmowa – twierdzi prezes.
„Jeśli popuścimy to zamieszka 10 następnych”
Dlaczego zarząd zdecydował się na taki krok zimą, nie chciał pomóc rodzinie?
- Od takich rzeczy, nie jest ogród. Od takich rzeczy jest MOPS. I są różne instytucje społeczne – twierdzi prezes.
Zarząd nie chciał słyszeć o włączeniu prądu rodzinie po naszej interwencji.
- Nie, bo będą mieszkać cały czas. Serca nas bolą, ale proszę wiedzieć, że jeżeli tu popuścimy, to będzie dziesięć następnych – twierdzi prezes.
- Pan prezydent Gdańska bardzo chętnie chce przyjmować uchodźców. Niech przyjmie polską rodzinę. Dlaczego nie mogą przyjąć? – dodaje jeden z mężczyzn obecnych na spotkaniu zarządu.
Pomoc MOPS
Przedstawiciele urzędu miasta Wejherowo przyznają, że są zaskoczeni odcięciem prądu rodzinie pana Arkadiusza w samym środku zimy.
- Wiemy, że na terenie ogrodów przy ulicy Sucharskiego zamieszkują rodziny. My tym rodzinom pomagamy, nie tylko za pomocą miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, ale także mamy stamtąd uczniów w szkole podstawowej – przyznaje Arkadiusz Kraszkiewicz, wiceprezydent Wejherowa.
Rodzinie pomógł MOPS, który zdecydował się dofinansować korzystanie z agregatu.
Po nagraniu reportażu rodzina wyprowadziła się z ogródków działkowych. Uznali, że ze względu na dzieci, nie mogą tam zostać. Udało im się wynająć mieszkanie.