Jeszcze niedawno bohaterowie naszego reportażu nie wiedzieli o swoim istnieniu. Ich drogi zeszły się dopiero za sprawą budowlańca, który miał wyremontować ich mieszkania.
- Zwykle ekipy, które są polecane przez wiele osób, nie mają krótkich terminów, więc zdecydowaliśmy się dać ogłoszenie w internecie i znaleźć ekipę – opowiada Michał Biernacki. I dodaje: - Zgłosiło się około 10 ekip. Zdecydowaliśmy się na pana Krzysztofa. Sprawiał wrażenie osoby opanowanej, pewnej siebie. Wiedział gdzie zajrzeć. Jeżeli chodzi o pułap cenowy, to nie było ani za tanio, ani za drogo.
- Był empatyczny. Wydawał się fachowcem, jak mu mówiłam, że coś chcę zrobić, to wiedział, o co chodzi – mówi Ewa Makiewicz.
- Jawił się, jako cudowny mężczyzna, gentelman. Miły i łagodny. Wykazywał wszelkie dokumenty – mówi Iwona Skop. I dodaje: - Powiedział, że aby interes się kręcił, to on jest gotowy zrobić mi remont za 21 tys. zł, więc na początku opuścił około 9 tys. zł.
Pani Iwona, tak jak pozostali klienci Krzysztofa G., podpisała umowę, która określała zakres prac remontowych oraz kary dla wykonawcy w razie opóźnień lub ewentualnych uchybień. Po wpłaceniu zaliczek i uzgodnieniu szczegółów, ekipa remontowa zaczęła prace.
- W momencie kiedy chodziło o rozwałkę, wyburzanie ścian, to prace posuwały się i widzieliśmy efekty. Wszystko stanęło, kiedy trzeba było coś zbudować – mówi Michał Biernacki. I dodaje: - Okazało się, że pan Krzysztof poza jakimiś przypadkowymi osobami, które umieją niszczyć, nie ma żadnej swojej ekipy. Nie ma glazurnika, specjalisty od ścian czy elektryka. Cała budowa stanęła w momencie, w którym skończyło się wywożenie gruzu.
- Z prac, które zleciłam, została zrobiona tylko typowa demolka. Wyburzenia i powiększenia otworów drzwiowych – potwierdza pani Iwona. I dodaje: - Przede wszystkim męczyły mnie zaliczki, których żądał, które musiałam dostarczać co tydzień, czy dwa tygodnie. Pieniądze miały być na farby, kleje, kable, gniazdka. I tak straciłam 17 tys. zł.
Odzyskanie pieniędzy od Krzysztofa G. okazało się niemożliwe, bo mężczyzna przestał odbierać telefony od zleceniodawców, nie odpowiadał też na SMS-y.
- Zaczęliśmy wyciągać mocniejsze działa w postaci wezwań przedsądowych do wykonania prac, które nie zostały wykonane w terminie. Skończyło się ugodą. Pan Krzysztof uznał całość zadłużenia, łącznie z karami umownymi. Łączna kwota zadłużenia do 74 tys. zł. Umówiliśmy się z nim na raty miesięczne po 2 tys. zł, spłacił nam dwie, po czym zamilkł – opowiada pan Michał.
Mężczyzna w tej sytuacji poszedł do sądu.
- Sąd wydał prawomocny nakaz zapłaty na całą kwotę, łącznie z odsetkami. Nie odzyskałem pieniędzy, z tego co wiem, jesteśmy teraz bezradni – ubolewa pan Michał.
12 tys. zł
Pani Ewa podpisała umowę z Krzysztofem G. na remont mieszkania i zapłaciła 12 tysięcy złotych zaliczki. Gdy tego samego dnia przeczytała w internecie negatywne opinie o jego firmie, natychmiast zażądała zwrotu zaliczki i rozwiązania umowy. Umówiła się z nim na spotkanie, całą rozmowę nagrała na dyktafon.
- Przyjechał w niedzielę. Miał mi oddać zaliczkę, ale przez chyba 40 minut przekonywał, że on ma już teraz inną firmę. Ludzie źle pisali o jego pracownikach, że to przypadkowi ludzie i ciągle piją – opowiada Ewa Makiewicz..
Pani Ewa powiedziała stanowcze nie.
- W końcu zgodził się, że odda mi pieniądze. Na umowie podpisałam mu, że przyjmuję zwrot. Jak to podpisałam, to zrobił zdjęcie. A ja mówię: „Poproszę pieniądze”. On stwierdził, że ma pieniądze w samochodzie – relacjonuje kobieta.
- Tak, jak byłam, w klapach i spodniach od piżamy wyszłam z nim do samochodu. On zaczął gdzieś wydzwaniać, pytałam – gdzie są pieniądze i samochód – opowiada pani Ewa.
„Nie mam przy sobie pieniędzy. Nie brałem ich, bo chciałem się dogadać”, tłumaczył po chwili mężczyzna.
Pani Ewa zażądała, by pan Krzysztof podpisał, że nie oddał jej żadnych pieniędzy. Zapowiedziała też, że zadzwoni na policję.
„Pięć minut mija, a pani dzwoni na policję, tak nie może być. Jak się nie rozliczyłem? Rozliczyłem się, ja nie wiem, gdzie pani ma te pieniądze. Ma pani podpisane, kasę pani wzięła i pani teraz wydzwania”, słychać w nagraniu.
- Napisał mi oświadczenie, że odda to w ciągu dwóch dni, ale nie chciał tego podpisać. Powiedział, że podpisze, jak odwołam policję. W końcu to podpisał. Wzięłam ten papier i chciałam schować razem z tą umową. Wtedy pchnął mnie na ścianę. Wyrwał mi oświadczenie, że zwróci mi pieniądze, podarł to i w tym czasie pojawiła się policja. Powiedziałam, jak wygląda sytuacja i usłyszałam, że ich to nie interesuje, że to sprawa cywilna i mam iść z nią do sądu – relacjonuje kobieta.
Konfrontacja
Krzysztof G. wciąż oferuje w internecie swoje usługi remontowe. Postanowiliśmy umówić się z nim na remont fikcyjnego mieszkania. Ofertę pracy dla ekipy remontowej zamieściliśmy na tym samym portalu, z którego korzystali bohaterowie naszego reportażu. Wkrótce Krzysztof G. oddzwonił.
Umówiliśmy się na jednym z warszawskich osiedli.
Mężczyzna oświadczył, że remont może zacząć już dzisiaj. Kiedy dziennikarz ujawnił, że pracuje w Uwadze!, Krzysztof G. skierował się do samochodu.
- Nikogo nie oszukałem – stwierdził.
Co w takiej sytuacji mogą zrobić pokrzywdzeni?
- Ostatnią deską ratunku w tym wypadku będzie sąd cywilny. Niestety, w sprawach o kilka tysięcy złotych, czasami musimy czekać nawet trzy lata – mówi adwokat Piotr Kaszewiak.
A co zrobić, żeby szybciej odzyskać pieniądze?
- Nie ma innej alternatywy. Prokurator to wyjście ostateczne. Prokurator musiałby wykazać przed sądem, że przyjmując od nas zlecenie, z góry zakładał, że go nie wykona. Z reguły te osoby tłumaczą się przed policją czy prokuraturą, że doszło do pewnych komplikacji i jakiś życiowych kwestii, które stanęły im na drodze – mówi mec. Kaszewiak. Ale dodaje: - Jeżeli okaże się, że taka osoba, w ten sposób się tłumaczy, a jednocześnie zgłosiło się kilka, kilkanaście osób pokrzywdzonych, to moim zdaniem nie ma wątpliwości, że takie osoby działają z naruszeniem prawa.
- Od początku wiedzieliśmy, że nie odpuścimy, że będziemy walczyć, już nawet nie dla tych pieniędzy, bo ta kwestia się wyciszyła, jeżeli chodzi o moje emocje, ale chciałbym, żeby pan Krzysztof nie skrzywdził innych osób, bo wiemy, jak na nas to wszystko się odbiło – kwituje pan Michał.