Mężczyzna zmarł w kojcu

TVN UWAGA! 3636515
TVN UWAGA! 137975
- Był bardzo chudy. Praktycznie skóra i kości. We włosach miał pióra. Na półce stały trzy czy cztery butelki, takie jak dla niemowlaka. Pościel była rozerwana. Pióra były w całej klatce. Na śmietniku czasami jest lepiej niż tam, gdzie on leżał – mówi pracownik zakładu pogrzebowego, który widział zwłoki 37-letniego upośledzonego Tomasza. Mężczyzna zmarł w kojcu, w którym był trzymany.

Ciało 37-letniego Tomasza znaleziono w jednym z domów w Bartoszycach. - Ustalono, że w kojcu, czy też klatce znajdują się zwłoki mężczyzny. Te zwłoki były wychudzone, zaniedbane. Nagie. Ubranie było porozrzucane po mieszkaniu. Przeprowadzono sekcję zwłok. Ze wstępnej opinii biegłego wynika, że przyczyną zgonu tego mężczyzny było wyniszczenie organizmu. Wszczęto więc śledztwo w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci mężczyzny – mówi Mieczysław Orzechowski, Prokuratura Okręgowa w Olsztynie. 37-letni Tomasz cierpiał na zespół downa. Mężczyzną opiekowała się matka. Sąsiedzi nie zdawali sobie sprawy, że niepełnosprawny umierał z głodu. - Starała się kobieta. Miała dla niego kaszę, mleko. Mówiła, że robi dla niego papki, bo musi go karmić przez butelkę – opowiada Maria Jasińska, znajoma rodziny. Ze względu na podeszły wiek i problemy zdrowotne, matka nie radziła sobie jednak z opieką nad synem. - Mówiła, że ma już zaniki pamięci. Proponowałam jej, żeby go gdzieś oddała. Odmówiła. Powiedziała, że będzie się starała go wychowywać. Nie pomyślałam, że skoro ma zaniki pamięci, to może się coś stać. To był błąd – przyznaje Maria Jasińska, znajoma rodziny. W domu, w którym przebywał Tomasz, mieszkał również drugi syn kobiety. Rok temu wyszedł z więzienia. Nie poinformował lekarzy o złym stanie zdrowia matki i swojego brata. - Nie wiem, co powiedzieć. Gdybym pokierował swoim życiem inaczej, gdyby był tego nauczony, to pewnie wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej. Ja mam wypalone uczucia przez narkotyki. Myślę, że on cierpiał przez całe życie – mówi brat Tomasza. Jeszcze siedem lat temu rodzinę wspierały pracownice socjalne. Kiedy w 2003 roku zmieniły się przepisy i renty socjalne zaczął wypłacać ZUS, MOPS przestał interesować się Tomaszem. - Nie zapomnieliśmy o rodzinie. Nie mieliśmy tylko obowiązku systematycznego bywania tam. W takich wypadkach wizyty podejmowane są na prośbę o interwencję – mówi Stefania Michalik – Rosa, dyrektor MOPS w Bartoszycach.

podziel się:

Pozostałe wiadomości