- Nie mam sobie nic do zarzucenia - mówi dyrektor OPS w Starogardzie Gdańskim, Urszula Ossowska. Opisy obrażeń dzieci są jednak zatrważające: "zasinienia i ślady po przypaleniu na ręce, między palcami, na plecach, udach, pachwinach, brak dwóch paznokci na palcach u stopy, krwiak za uchem i na środku głowy". - Na odkrytych częściach ciała dzieci pracownicy OPS nie zauważyli jednak żadnych oznak przemocy - odpowiada pani dyrektor i zapewnia, że zatrudnia kompetentnych pracowników.
"Wszystko ją bolało"
To jednak nie pracownicy opieki społecznej, a jedna ze znajomych 23-letniej Małgorzaty J. przerwała dramat trójki małych dzieci. Agnieszka Menczykowska odwiedziła kobietę i jej dzieci, z którymi bawiła się jak zazwyczaj. - Malutka się nachyliła i zobaczyłam dziwne ślady - opowiada nam kobieta.
Za zgodą matki, zabrała dziewczynkę do siebie. - Nawet nie mogłam jej prowadzić za rękę, bo wszystko ją bolało! Kiedy już w domu zdjęłam rajstopki, zobaczyłam, że nie ma jednego paznokcia i jest poprzypalana! - opowiada pani Agnieszka, która powiadomiła o sprawie policję.
Od kolejnej sąsiadki słyszymy, że przemoc w tym domu, była na porządku dziennym. - Między nią a córkami nie było żadnej relacji. Jak chciały się bawić zabawkami, to ona je brała i wyrzucała albo paliła. Wyzywała je od szmat. Padały różne słowa: "Ja was k..a pozabijam". Zawsze były popychane i bite. Zwierząt się tak nie traktuje, jak ona traktowała swoje dzieci - opowiada kobieta.
Znęcanie ze szczególnym okrucieństwem
Po interwencji policji, dzieci zostały przewiezione do szpitala, a powołany w sprawie biegły stwierdził, że z całą pewnością nad dwiema dziewczynkami znęcano się ze szczególnym okrucieństwem.
- Były to obrażenia urazowe powstałe w różnym czasie: otarcia naskórka i rany charakterystyczne dla przypalania papierosami - mówi rzeczniczka prokuratury okręgowej w Gdańsku, Tatiana Paszkiewicz. 23-latka została zatrzymana na trzy miesiące. - Postawiono jej zarzut fizycznego i psychicznego znęcania się ze szczególnym okrucieństwem nad swoimi małoletnimi dziećmi w wieku 13 miesięcy, 2 i 3 lata - mówi prokurator. Małgorzata J. nie przyznała się do stawianych zarzutów.
Nasz reporter rozmawiał z ojcem kobiety. - To wszystko bzdura! Córka była w porządku i zawsze dbała o dzieci. Była dobrą matką – opowiada mężczyzna. Z naszych informacji wynika jednak, że również w rodzinnym domu Małgorzaty J. dochodziło do przemocy. To, dlatego jako dziecko, została ona stamtąd zabrana. - Ja wtedy byłem w zakładzie karnym - przyznaje ojciec kobiety i szybko dodaje, że kiedy tylko córka skończyła 18 lat, z własnej woli wróciła do rodzinnego domu.
Opieka społeczna nie widziała
O koszmarze, jaki zgotowała własnym dzieciom, opowiada nam sąsiadka kobiety. - Dzieci były wiecznie zamknięte w domu. Kiedyś przyszła pani z OPS na wywiad do domu, na wywiad. Dzieci płakały, więc ta pracownica powiedziała: "Niech pani je wyprowadzi do drugiego pokoju, bo przeszkadzają" – relacjonuje kobieta.
Ze względu na udzielane zasiłki i świadczenia OPS miał kontakt z rodziną od grudnia ubiegłego roku. W tym czasie pracownicy wielokrotnie wizytowali mieszkanie Małgorzaty J. - Trzech pracowników socjalnych odwiedzało tę rodzinę w różnym czasie i żadna z tych osób nie uważała, żeby to były warunki umożliwiające przebywanie tam rodziny i wychowaniu dzieci - potwierdza Ossowska.
- Pracownica socjalna przychodziła, papierkową robotę "odwaliła" i tyle. Nic więcej. Tam wystarczyło tylko wejść, żeby poczuć, jak śmierdzi! Bo ona paliła papierosy i nie wietrzyła. A nocnik dziecka wyglądał tak, że na śmietniku by pan lepszy znalazł - odpowiada znajoma kobiety. I stanowczo dodaje, że dzieci Małgorzaty J. były zawsze brudne.
Od Agnieszki Menczykowskiej słyszymy, że problemy w tym domu zaczęły się kilka miesięcy temu. Kiedy kobietę opuścił mąż. - To wtedy zaczął się brud, zaniedbywanie, lodówka była wiecznie pusta - wylicza pani Agnieszka.
"Nie widzę w tym nic dziwnego"
Właściciele wynajmowanego do niedawna przez Małgorzatę J. mieszkania pozwolili nam wejść do środka. W trakcie tej wizyty do lokalu przyszedł również ojciec dzieci, aby zabrać stamtąd ich rzeczy. - Nic takiego nie miało miejsca! Kiedy ostatnio widziałem dzieci wszystko było normalnie - zaklina się mężczyzna.
Również pracownicy socjalni przez wiele miesięcy nie zauważali żadnych zaniedbań. A byli w domu Małgorzaty J. nawet w dniu, gdy cała sprawa ujrzała światło dzienne! - Kilka minut przede mną mieszkanie opuściła pani z OPS! Widząc to samo, co ja, ona nie zareagowała. Dopiero ja musiałam to zrobić - mówi Agnieszka Menczykowska. I podkreśla, że ta sama pracownica OPS, jeszcze tego samego dnia, wróciła do mieszkania, by odebrać dzieci w asyście policji. - Nie widzę w tym nic dziwnego - mówi dyrektorka OPS.
Dzieci Małgorzaty J. trafiły do rodziny zastępczej. - Zrobię wszystko, żeby zabrać je do siebie - zapowiada w rozmowie z naszym reportem ich ojciec.