Marzyła o miłości, znalazła śmierć. "Mówili, że Kaja poszła w melanż"

TVN UWAGA! 4427074
TVN UWAGA! 239586
Ta informacja wstrząsnęła kilka dni temu całą Polską. Ciało 20-letniej, poszukiwanej przez policję i rodzinę kobiety przez blisko dwa tygodnie leżało w mieszkaniu, wcześniej rzekomo dwukrotnie sprawdzonym przez funkcjonariuszy. Jak to się stało i dlaczego policjanci tak bardzo zlekceważyli błagania o pomoc rodziny zamordowanej kobiety?

Miesiąc temu wszystko wskazywało na to, że 20-letnia Kaja Wiśniewska wreszcie znalazła szczęście w życiu. Po latach pobytu w młodzieżowych ośrodkach socjoterapii, urodzeniu dziecka i kilku nieudanych związkach, znalazła chłopaka, z którym chciała zamieszkać i założyć prawdziwą rodzinę. Szczęściem nie cieszyła się długo. Kilka dni temu jej skrępowane ciało znalezione zostało w mieszkaniu jej partnera.

"Taki dobry człowiek"

Jak mówi Natalia Rosa, przyjaciółka dziewczyny, Kaja swojego nowego partnera znała od miesiąca.

- Mało o nim mówiła. Dobry, pomocny... nie mówiła nic złego. Jedynie to, że dwa dni wcześniej się pokłócili - wspomina. - Była szczęśliwa z tym Arturem. Mówiła, że jest taki poukładany, w ogóle nie przeklina. Taki dobry człowiek - twierdzi.

- Dla niej największą miłością był syn - mówi Piotr Parulski, wychowawca Kai z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii. - 20-letnia dziewczyna, która ma dzieciaka, potrzebuje tym bardziej oparcia męskiego, potrzebuje czuć się kochana, być szczęśliwa, dzielić się z kimś problemami. Zakładam, że tego szukała - dodaje.

- Marzyła o ślubie. Chciała tak jak ja, być szczęśliwa, mieć mężczyznę, na którym mogła polegać - mówi siostra dziewczyny Elżbieta Łukasik i dodaje, że Kaja w swoich poszukiwaniach "była strasznie naiwna". - Miała bardzo dobre serce dla każdego. Ostatni chleb by oddała, ostatnie pieniądze. Była bardzo dobrą osobą - wspomina Elżbieta Łukasik.

Kaja z Arturem mówili o przeprowadzce do wspólnego domu, ale dwa tygodnie temu mężczyzna bez zapowiedzi przywiózł do jednej z sióstr partnerki dwuletniego synka swojej dziewczyny, tłumacząc że wieczorem razem wrócą po Brajana, a teraz chcą się spokojnie spakować.

- Po tym, jak on przekazał dziecko Malwinie, Malwina zadzwoniła do Kai. Chciała się dowiedzieć, co jest grane. Odebrał Artur, powiedział, że Kaja leży w domu i śpi, bo wzięła silne tabletki na ból kręgosłupa - wspomina pani Elżbieta i dodaje, że sytuacja ta była dla niej podejrzana. - To już był sygnał, że jest coś "nie halo" - dodaje brat dziewczyny Damian Wiśniewski. - Kaja nigdy w życiu nie zostawiała dziecka samego - twierdzi.

To właśnie Malwina Wiśniewska, do której mężczyzna przywiózł dziecko, zawiadomiła policję o zaginięciu siostry. Funkcjonariusze mieli jednak zlekceważyć zgłoszenie. - Mówili mi, że Kaja na pewno poszła w melanż i wróci za kilka dni. Oni tak myśleli cały czas - wspomina kobieta, chociaż - jak zaznacza - wcześniej takie sytuacje się nie zdarzały.

"Oni myśleli, że ja sobie z palca to wyssałam"

Zaniepokojone rodzeństwo Kai czekając na ustalenia policji szukało siostry na własną rękę. Bardzo szybko zdobyli przerażające informacje.

- Od razu dałam posta na Facebooku, że zaginęła moja siostra, że jej szukamy, że piętnastego widzieliśmy ją ostatni raz. Znajomi to upubliczniali - opowiada Elżbieta Łukasik i dodaje, że jeszcze tego samego dnia dostała informację, że partner jej siostry w Anglii został skazany za brutalny gwałt. Po odsiadce i powrocie do Polski zmienić miał nazwisko. - Jak ja powiedziałam to temu policjantowi, to on tak jakby mi nie wierzył - wspomina pani Elżbieta. Potem policja twierdzić miała, że takiej osoby nie zna ani nie ma jej w bazie danych. - Oni myśleli, że ja sobie z palca to wyssałam - mówi pani Elżbieta.

Siostry i bracia Kai przestali wierzyć funkcjonariuszom i postanowili sprawdzić, w jaki sposób policja szuka kobiety. Gdy zdobyli adres na łódzkim osiedlu, gdzie Artur wynajmował mieszkanie, pojechali tam i odkryli, że wbrew zapewnieniom żaden policjant nie rozmawiał z najbliższymi sąsiadami mężczyzny. Choć prowadzący sprawę twierdzili, że samo mieszkanie zostało sprawdzone i jest puste, wyraźnie widać było, że drzwi do lokalu są nietknięte, nie było śladu po tym, że były wyłamywane. Najbardziej niepokojący był jednak wydobywający się ze środka fetor.

- Jak tylko się wchodziło na to czwarte piętro, to ten odór uderzał - mówi pani Elżbieta. - Zadzwoniliśmy na policję, powiedzieliśmy o sytuacji, że śmierdzi, jesteśmy zaniepokojeni i chcemy, żeby oni sprawdzili, co jest w tym mieszkaniu - dodaje brat dziewczyny. - Oni powiedzieli, że nie są z żadnego W-11, oni nie wywalą drzwi. Jedyne, co mogą, to wezwać straż - wspomina. Jak twierdzi, niedługo potem był świadkiem sytuacji, kiedy strażak proponował policjantowi wspólne wejście na górę do mieszkania, ale ten odpowiedzieć miał, że "nie ma takiej potrzeby".

Na pytanie o źródło brzydkiego zapachu bliscy zabitej dziewczyny od służb usłyszeć mieli, że "to koty tak śmierdzą".

"Czuliśmy ten smród"

Straszna prawda wyszła na jaw dopiero tydzień później. Gdy policjanci w końcu weszli do mieszkania Artura, znaleźli w wersalce zawinięte w kołdrę ciało. Kaja została uduszona w dniu, gdy mężczyzna oddał jej dziecko siostrze partnerki.

Artura W. policjanci zatrzymali kilka dni później w centrum Koszalina. Mężczyzna nie stawiał oporu i przyznał się do zbrodni, ale z powodu rozkładu znalezionego ciała prowadzący sekcję zwłok lekarze nie byli już w stanie przeprowadzić wielu badań, nie mogli też m.in. odpowiedzieć na pytanie czy dziewczyna została przed śmiercią zgwałcona.

- My tam byliśmy, czuliśmy ten smród. Mogli ją wyciągnąć wcześniej, być może nie byłaby w takim rozkładzie. Mogli to zrobić, a nie zrobili, bo potraktowali nas z góry - płacze pani Elżbieta. Jak twierdzi, było tak, bo policja zna jej rodziców. - Jesteśmy dość dużą rodziną, mama nas miała dużo i wychowywała nas w strasznej biedzie. Było bardzo ciężko w życiu, różne błędy każdy z nas popełnił, jesteśmy za to krytykowani do dziś. Jesteśmy krytykowani za to, że mamy tatę Cygana - wymienia kobieta.

- Z dokumentacji wynika, że policjanci byli tam na miejscu, pukali do drzwi, nikogo nie zastali, rozmawiali z sąsiadami, sąsiedzi od pewnego czasu nikogo nie widzieli w tym mieszkaniu. Taka informacja została przekazana do Zduńskiej Woli - mówi Joanna Kącka, rzeczniczka łódzkiej policji.

- 19 sierpnia było wejście do mieszkania, w którym byli strażacy, również nie zwrócili wtedy uwagi na niepokojący zapach. Ten zapach nie był na tyle podejrzany dla strażaków, żaby zwrócić na to uwagę policjantom - dodaje i zaznacza, że policjanci powinni byli wejść i zweryfikować to mieszkanie.

Zastrzeżenia do takiego prowadzenia akcji ma adwokat Piotr Kaszewiak. - Sytuacja, w której czynności procesowe przeprowadza w imieniu policjantów strażak jest zupełnym nieporozumieniem i w żaden sposób nie da się tego pogodzić z przepisami - uważa.

"Czekaliśmy na informację zwrotną"

Rzeczniczka łódzkiej policji odnosi się także do informacji o tym, że partner Kai był karany za gwałt. - Były to informacje pochodzące z internetu, w związku z tym musieliśmy je zweryfikować jako policja. Ta weryfikacja została wdrożona i oczekiwaliśmy na informację zwrotną z policji angielskiej - mówi Joanna Kącka. Przyznaje, że dane z Wysp polska policja otrzymała po ponad tygodniu od wysłania zapytania.

Gdyby jednak policjanci naprawdę chcieli szybko ustalić, czy partner Kai dopuścił się wcześniej okrutnej zbrodni, nie mieliby z tym problemu. O brutalnym gwałcie i procesie w tej sprawie słyszał nie tylko każdy policjant, ale też większość mieszkańców miasteczka Peterborough we wschodniej Anglii.

- To było po trzeciej rano, kobieta wracała ścieżką rowerową na Westwoodzie. Tę dziewczynę złapał, przydusił do nieprzytomności i brutalnie gwałcił. To była bardzo duża sprawa, jedna z największych takich akcji - wspomina w rozmowie z dziennikarzem UWAGI! mieszkaniec Peterborough i dodaje, że po tym, jak przestępstwo wyszło na jaw, przebadanych zostało kilkuset mężczyzn. - Po badaniach DNA wyszło, że to on. Wtedy już był przyparty do muru i się przyznał - wspomina.

W sprawie zaniedbań popełnionych przez policjantów podczas poszukiwań Kai prokuratura wszczęła odrębne śledztwo.

- Dostrzegliśmy potrzebę zbadania tej kwestii. Wnioski po przeprowadzeniu postępowania będzie wyciągać prokuratura wyznaczona do przeprowadzenia odrębnego śledztwa. Niewątpliwie jest to okoliczność, która wymaga wyjaśnienia - mówi Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

Pani Elżbieta zaznacza, że rodzina Kai do dziś nie została oficjalnie poinformowana o jej śmierci. - Policja do dziś nie zadzwoniła do nas, do dziś nam nie powiedziała, że Kaja nie żyje - mówi. - To przez nich ona leżała tam tyle dni - nie ma wątpliwości.

Przyznał się

Podczas przesłuchania Artur W. powiedział, że Kaję udusił po wielogodzinnej, nocnej kłótni, a synek Kai w tym czasie spał i nie widział, co się dzieje. Mężczyzna będzie czekał na proces w areszcie, grozi mu dożywocie. Stan, w jakim znaleziono ciało, poważnie jednak utrudni pracę śledczym. Nie sposób ustalić, czy Kaja została przed śmiercią zgwałcona, sekcja zwłok nie odpowiedziała też na pytanie czy zamordowana kobieta była w ciąży, a taką właśnie informację miała przekazać tuż przed śmiercią Arturowi W.

podziel się:

Pozostałe wiadomości