Reporterka UWAGI towarzyszyła działaczom Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt VIVA! w interwencji na fermie. - Jedziemy do miejscowości Przyjmo, gdzie mamy prawdopodobnie nielegalną, nigdzie niezgłoszoną hodowlę lisów. Musimy przede wszystkim sprawdzić stan zdrowia zwierząt oraz czym są karmione, bo otrzymaliśmy informacje, że padliną – mówi Katarzyna Topczewska z Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt VIVA.
Na miejscu zastali przerażone zwierzęta, kulące się w klatkach, ledwo żywe ze strachu. Na kończynach otwarte rany, przerośnięte pazury. Jeden z lisów ma ogromnie wzdęty brzuch. – To wodobrzusze – oceniają działacze. W klatkach nie mają wody do picia. Żywić mają się padłymi, nieoskubanymi kurczakami. Padlina leży w klatkach w stanie rozkładu. Mięso jest zielone. Potwornie śmierdzi. Lisy bardzo boją się ludzi. – One są wszystkie przerażone, psychicznie chore – oceniają działacze VIVY!
Na miejscu pojawia się właściciel nielegalnej hodowli, którą - jak sam mówi - prowadzi od 10 lat. Działacze VIVY! zadają mu szereg pytań:
Dlaczego w klatkach zalega padlina?
- E…. Jak nie dobre, to one nie zjedzą – odpowiada.
- A jaki jest cel tej hodowli?
- Na skóry, na eksport – odpowiada.
Mężczyzna traktuje lisy, jak rzeczy. Jedno zwierzę ma otwartą ranę na łapie. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, bo pomógł mu weterynarz. – Czasem jeden lis ugryzie drugiego! – macha ręką hodowca. Przy klatce stoi niewzruszony i spokojnie pali papierosa. Kiedy działacze próbowali zainteresować go stanem lisa z nadętym brzuchem, podniósł go za ogon. Kiedy przerażone zwierzę próbowało się uwolnić, udowadniał lekarce weterynarii, że wielki brzuch to nie wodobrzusze, ale… sadło. – Dziesięć kilo lisa – ocenił trzymając zwierzę.
- To, co tu widzimy to dowód, że nadzór weterynaryjny nie funkcjonuje. Coś takiego się dzieje w skupisku ludzi i nikt o tym nie wie?! – nie kryje oburzenia Paweł Artyfikiewcz z VIVY.
Jak to możliwe, że od tylu lat nikomu nie przeszkadzało tak uciążliwe i stwarzające zagrożenie epidemiologiczne sąsiedztwo? – Te lisy nie jedzą normalnego mięsa. Muszą mieć śmierdzące – wzruszają ramionami okoliczni mieszkańcy. Inni rzucają obojętnie, że na smród są „już odporni”.
Hodowca trzyma też inne zwierzęta: krowy i psy. Te ostatnie zastajemy leżące pod zagiętą blachą. Do picia mają zieloną wodę. Podobnie, jak lisy, panicznie boją się ludzi. – Widzę tu resztki piór, czyli karmione są tak samo, jak lisy – mówi Topczewska. Gdy na miejscu pojawił się właściciel fermy, usiłuje na siłę wyciągnąć psa spod blachy… ciągnąc go za głowę.
Wolontariusze VIVY! zdecydowali odebrać właścicielowi psy oraz pięć chorych lisów. Do odbioru reszty zwierząt zobowiązali gminę. Sprawę skierowali do prokuratury. - W pewnym sensie żal mi tego hodowcy. On nie ma świadomości, że to są czujące istoty – mówi Martyna Kozłowska z VIVY. - Przepisy można zmieniać, zaostrzać kary za znęcanie się nad zwierzętami. Ale jeśli nie zmienimy świadomości, to wszystko na nic – dodaje Topczewska.
Właścicielowi nielegalnej hodowli grozi kilkanaście tysięcy złotych kary oraz zarzuty prokuratorskie, co do znęcania się nad zwierzętami.