- Ja jeździłem w Bieszczady! Zjeżdżałem na nartach. Cieszyło mnie to bardzo! – wspomina pan Jerzy. Jego przyjaciółka, Irena Mikołajek dodaje, że był zdecydowanie bardziej aktywny, niż przeciętny człowiek w jego wieku. – Czego on nie robił?! Pływanie, rower, basen! A najbardziej lubił spacery w ekstremalną pogodę, kiedy dął wiatr i deszcz zacina! Wracał do domu, jak bałwan. Zmarznięty, czerwony na twarzy. Szczęśliwy! – opowiada pani Irena. - Brakuje mi tego – ociera łzy pan Jerzy, który dziś chodzi o lasce.
Jeszcze w 2011 roku był w doskonałej formie, nawet jak na swoje wówczas 64 lata. Pomimo emerytury był aktywny zawodowo. Pracował fizycznie, jako kamieniarz. Jeździł na wycieczki, uprawiał sport. W listopadzie poszedł na rutynową - w jego przekonaniu - wizytę do urologa w przychodni przy szpitalu im. Rydygiera w Krakowie. – Pan doktor mnie zbadał. Pytał, czy w nocy wstaję. Wydaje mi się, że tym się kierował, że nie narzekałem. Bo nie wstawałem w nocy. Po zbadaniu mnie powiedział: „E! To nie jest tak źle. Na wszelki wypadek dam skierowanie na PSA” – opowiada pan Jerzy. Mężczyzna nie miał pojęcia, że badanie to marker nowotworowy. – Wystarczyłoby jedno zdanie, a człowiek byłby maksymalnie wyczulony! Tymczasem ja powiedziałam Jerzemu, że może być spokojny. Dowiadywałam się o losy badania i usłyszałam, że one trafiają do lekarza właśnie po to, by to lekarz je mógł monitorować – opowiada pani Irena. Również od pana Jerzego słyszymy, że kiedy dopytywał o wynik badania, usłyszał: „Będzie u lekarza”. – I tyle – dodaje.
Kolejna wizyta została wyznaczona dopiero za osiem miesięcy. Z upływem czasu pan Jerzy czuł się coraz gorzej. Narzekał na bóle kręgosłupa, jednak nie łączył tych dolegliwości z badaniem zleconym przez urologa. Internista, który badał mu kręgosłup zlecał wyłącznie środki przeciwbólowe. W końcu pan Jerzy poczuł, że drętwieją mu kończyny. – W nocy przebudziłem się, chciałem iść do łazienki, spuścić nogę z wersalki, ale nie czułem nóg! Zadzwoniłem po pogotowie i tej samej nocy była operacja – opowiada mężczyzna. To wtedy usłyszał przerażającą diagnozę: „przerzut prostaty na kręgosłup i złośliwy nowotwór”.
Wyniki badań, w których tłustym drukiem zapisano alarmująco przekroczoną normę, i z których jasno wynikało, że badany ma zaawansowanego raka, leżały od kilku miesięcy w jego karcie pacjenta. Nikomu, ani lekarzowi, ani osobom z laboratorium, gdzie przeprowadzano badania, nie przyszło do głowy powiadomić pacjenta o konieczności natychmiastowego działania. Gdyby leczenie zostało podjęte od razu, pan Jerzy miałby spore szanse na zatrzymanie choroby, jednak po kilku miesiącach od badań, pojawiły się już liczne przerzuty. – Im wcześniej wykryty nowotwór, tym lepsze rokowanie, to ABC onkologii – mówi, z goryczą, pan Jerzy.
Od onkologa, dr Jana Iwaszczyszyna słyszymy, że popełniono ewidentny błąd. – Przecież po to zrobione to badanie, żeby wyciągnąć wniosek, a nie, żeby wynik sobie leżał! – podkreśla dr Iwaszczyszyn.
Pacjent żąda od szpitala odszkodowania i zadośćuczynienia. Sprawa trwa drugi rok. Szpital nie poczuwa się do winy. Dlaczego pan Jerzy nie został poinformowany o fatalnych wynikach? – Bo nie zgłosił się do lekarza na wyznaczony termin! – mówi pełnomocnik szpitala im. Rydygiera w Krakowie, mec. Marek Pasiński. A dyrektor ds. lecznictwa, lek. med. Bożena Kozanecka, przekonuje: - Pacjent był zaproszony do stawiennictwa do tygodnia, dziesięciu dni, jak mu będzie pasowało. Miał prawo, a nawet obowiązek przyjść. Został o tym poinformowany przez lekarza.
W dokumentacji nie ma jednak śladu na temat tego rzekomego terminu. Co ciekawe, w odpowiedzi na pozew szpital broni się zgoła innymi argumentami! Pojawia się tam sugestia, że pan Jerzy był na kolejnej konsultacji w szpitalu w grudniu, miesiąc po badaniu. Pani Irena: - Takiej wizyty nie było! Byliśmy wtedy w rejonie Bieszczad i na to jest bardzo wielu świadków!
Dlaczego nikt ze szpitala, po prostu, nie zadzwonił do pana Jerzego? Nie powiedział o wynikach, nie poprosił, by stawił się u lekarza? – To nie najlepsza praktyka! Wszystko musi być zgodne z przepisami prawa, procedurą – odpowiada mecenas Pasiński.
Po wyjściu ze szpitala onkologicznego, lekarze nie dawali panu Jerzemu większych szans na przeżycie. Został przeniesiony do ośrodka opieki paliatywnej. Przeżył prawdopodobnie, dlatego, że wcześniej był bardzo aktywny fizycznie. Rak jednak poczynił w jego ciele ogromne spustoszenia. Dziś pan Jerzy, na co dzień walczy z ogromnym bólem. Nie wszystkie zmiany rakowe udało się usunąć, więc ucisk na rdzeń kręgowy powoduje niedowład nóg.
Mężczyzna podkreśla, że nie ma żalu do całego szpitala, a jedynie do osób, które jego zdaniem, zaniedbały powiadomienie go o złych wynikach. Proces trwa.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod katem Waszych alertów.