Szczęśliwa rodzina
Pani Jola i Pan Tomasz Kowalowie są razem od 16 lat. Wspólnie wychowywali dwóch synów. Czteroletniego Kubę i dwa lata młodszego Filipa.
- Wszędzie go było pełno, nie usiedział na miejscu. To był mały, odważny, ciekawy świata człowiek – wspomina matka chłopca.
Młodszy syn państwa od urodzenia był ciężko chory. Miał torbiele na płucach, dlatego zaraz po narodzinach wymagał operacji usunięcia części organu. Chłopiec chorował też na hemofilię. Rodzice codziennie podawali mu lek, który zapobiegał wylewom i krwotokom.
- Każdego dnia mieliśmy jakieś konsultacje i wizyty lekarskie z Filipem. Bardzo często chorował. Nie było miesiąca, żebyśmy nie byli z nim w szpitalu. Ze względu na to, że on nie miał górnego płata płuca, zagrożenie było poważne – opisuje pani Kowal.
Zapalenie płuc
Pod koniec ubiegł roku Filip był przeziębiony. W Wigilię mocno gorączkował, był osłabiony. Chłopiec pokazywał rodzicom, że boli go brzuch, kolana i łokcie.
- Wiedziałam, że Filip najlepszą opiekę będzie miał w szpitalu. Syn miał bardzo wiele współistniejących wad, to powodowało, że musieliśmy być specjalnie wyczuleni – mówi pani Jolanta.
Rodzice pojechali z synem do lekarza rodzinnego, który zdiagnozował u Filipa zapalenie płuc i skierował go do szpitala.
- Po godzinie od przyjazdu do szpitala, zszedł do nas pan doktor. Osłuchał Filipa, zajrzał mu do gardła, mówiąc przy tym do męża, żeby trzymał mocniej głowę syna. On był już tak słaby, że leciał przez ręce – opowiada matka Filipa.
Z relacji rodziców Filipa wynika, że konsultacja trwała zaledwie dziesięć minut. Lekarz nie zlecił badań diagnostycznych. Po tym jak odmówił przyjęcia Filipa na obserwację, rodzice wrócili z synem do domu.
- Doktor pytał, czemu właściwie przyjechaliśmy, czy powodem naszego przyjazdu są chore płuca dziecka? Odpowiedziałam, że ma wysoką gorączkę i skarży się na silne bóle brzucha. Lekarz odpowiedział, że skoro syn nie wydala, to normalne, że go boli. Dał nam kartę odmowy przyjęcia do szpitala i wypisał nas do domu.
Pogorszenie
Po kilku godzinach stan zdrowia Filipa drastycznie się pogorszył.
- Co chwilę zaglądaliśmy do niego, czy oddycha, czy się nie dusi. Zmierzyłam mu temperaturę, miał 39 stopni gorączki. Powiedziałam mężowi, że musimy jechać do szpitala. W pewnej chwili Filip zamknął oczy. Zaczęłam go wentylować. Słyszałam, że oddycha – wspomina matka.
Po kilkunastu minutach do ich domu przyjechała karetka pogotowia.
- Pogoda była fatalna, karetka jechała do nas 23 minuty. Panowie przerazili się, że to taki maluch. Podali Filipowi adrenalinę i pojechaliśmy do szpitala – dodaje kobieta.
W karetce serca Filipa przestało bić. Ratownicy przywieźli dwulatka do szpitala w Wałbrzychu, jednak tam nie ma oddziału intensywnej terapii dziecięcej. Filip musiał być przewieziony do szpitala we Wrocławiu. Tam w śpiączce farmakologicznej spędził trzy dni. Niestety rozwijała się sepsa i obrzęk mózgu.
- O 12:30 zebrała się komisja. Kwadrans później stwierdzono śmierć dziecka. Po odłączeniu od aparatury dano mi go na ręce – mówi łamiącym się głosem pani Kowal.
„Pani nie ma kompetencji”
Dlaczego Filip nie został przyjęty do szpitala? Dlaczego dyżurujący lekarz nie zostawił na obserwacji tak schorowanego chłopca?
- Mogę udzielić informacji, że dziecko zostało przyjęte na oddział u nas, w warunkach ambulatoryjnych i koniec. Jeśli są wątpliwości, co do niedopełnienia procedur, to może to stwierdzić tylko i wyłącznie inny specjalista. A nie dziennikarz. Skąd pani może wiedzieć, czy było źle? Pani się o tym w ogóle nie zna – tłumaczy dyrektor szpitala.
W trakcie rozmowy dyrektora z naszą reporterką, w gabinecie pojawił się lekarz, który odmówił przyjęcia Filipka do szpitala.
- Nie ma pani kwalifikacji by zabierać głos. Od tego są specjaliści. Nie było powodów by przyjąć to dziecko na oddział – ucina krótko lekarz.
Historię choroby i dokumentację medyczną pokazaliśmy specjaliście, lekarzowi z wieloletnim doświadczeniem. Profesor Janusz Książyk jest szefem kliniki pediatrii w Centrum Zdrowia Dziecka.
- Dziecko miało bogatą medyczną przeszłość i to powinno zwracać uwagę lekarza przyjmującego go na izbie przyjęć. Dla takiego dziecka, nawet mała infekcja może być niebezpieczna. Ja bym nie ryzykował. Dziecko musiało być przyjęte do szpitala. Tragiczne sytuacje, jakie mogły się zdarzyć były by pewnie łatwiejsze do opanowania na oddziale szpitalnym niż w domu. Być może podanie leczenia, nie doprowadziło by do wszystkich tych powikłań – komentuje prof. Książyk, kierownik kliniki pediatrii, żywienia i chorób metabolicznych w CZD.
Prokuratura Okręgowa prowadzi śledztwo w sprawie narażenie zdrowia i życia dwuletniego Filipa. Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej rozpatruje skargę złożoną przez rodziców Filipa. Do rodziny zgłosili się rodzice, którzy twierdzą, że również zostali niewłaściwie potraktowani przez lekarza. Chcą świadczyć na rzecz rodziny Filipa przed sądem.