Kim był „nietykalny” ksiądz Andrzej Dymer?

TVN UWAGA! 5189063
TVN UWAGA! 335848
Dopiero śmierć ks. Andrzej położyła kres, trwającej kilkanaście lat nietykalności duchownego. Historia księdza, to nie tylko klęska organów ścigania, instytucji Kościoła, ale również mediów, które informowały o działaniach księdza, ale okazały się nieskuteczne.

Reportaż

Sześć lat temu dziennikarze Superwizjera i „Rzeczpospolitej” opublikowali reportaż pt. „Nietykalny”, poświęcony ks. Andrzejowi Dymerowi ze Szczecina. Duchowny oskarżany był o pedofilskie zachowania wobec wychowanków, kierowanej przez siebie placówki opiekuńczo-wychowawczej.

- Tytułowa nietykalność trwała od połowy lat 90. Wtedy, gdy zajęliśmy się sprawą, ta nietykalność była faktem. Zastanawialiśmy się, ile ona potrwa. Okazało się, że nasz reportaż nic nie zmienił. „Przeczekanie” hierarchów kościelnych wygrało – mówi Jarosław Jabrzyk, współautor reportażu.

- W 2014 roku ta sprawa była w dołku. Ofiary były zniechęcone, trudno było znaleźć kogoś, kto opowie tę historię. Nie wierzyli, że coś w tej sprawie można zmienić. To były dzieci z rodzin z problemami, często dotknięte alkoholizmem, przemocą. Prostym było, by podważać potem ich zeznania. To podwójnie podłe – podkreśla Bertold Kittel, współautor reportażu.

Przez lata ksiądz pokazywany był z zamazaną twarzą i przedstawiany, jako Andrzej D. Teraz media zdecydowały się na ujawnianie jego wizerunku i personaliów.

Wstrząsające relacje

Nagrywane przez dziennikarzy relacje ofiar były wstrząsające. Podobnie jak składane w prokuraturze zeznania świadków. Jeden z nich opowiedział, o wspólnym weekendzie z księdzem Andrzejem spędzonym we Wrocławiu. Doszło wtedy do zachowań o charakterze seksualnym ze strony duchownego. Chłopak nie miał wtedy ukończonych 15 lat.

- Były tam przypadki nadużyć seksualnych ze strony księdza. Też w tym byłem, ale gdy zreflektowałem się, że coś jest nie tak, to podniosłem tę sprawę i wyleciałem. Wiem, że inni trwali w tym układzie. Proszę się wczuć w sytuację młodych, bezdomnych ludzi postawionych w sytuacji: Jeśli coś powiesz, to wylecisz – mówi.

Prokuratura umorzyła sprawy z połowy lat 90. z powodu przedawnienia. Z tego samego powodu sąd zakończył toczący się z prywatnego aktu oskarżenia proces księdza. Kiedy duchowny kierował katolickim liceum, uznano, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. Z zeznań, którymi dysponowali dziennikarze, wynikało jednak, że ofiara czuła się zmuszona do seksu oralnego i była sparaliżowana strachem.

- Każde pytanie wysłane do kurii kończyło się milczeniem. Nie zapadały żadne decyzje, które miałyby tę sytuację zmienić. Uważam, że wszyscy wiedzieli, wszystkich to bulwersowało, ale co więcej jako dziennikarze mogliśmy zrobić? Jesteśmy od tego, by opinię publiczną informować i to zrobiliśmy – mówi Jabrzyk.

Sąd kościelny w pierwszej instancji uznał winę duchownego, jednak ten odwołał się od wyroku. Prawomocne orzeczenie nigdy nie zapadło, a ks. Dymer powoływany był na kolejne stanowiska w zarządzanych przez Kościół instytucjach. Ostatnie z nich, szefa Instytutu Medycznego, stracił kilka dni przed śmiercią.

- Ksiądz był sprawny w kontaktach z wpływowymi ludźmi. Budował strefę wpływów dla szefostwa kurii w Szczecinie. To był dla nich bardzo przydatny człowiek – zauważa Bertold Kittel.

- Ks. Andrzej Dymer to osoba, którą trudno było zastąpić. Mało jest wśród księży osób, które mają taką błyskotliwość, łatwość pozyskiwania środków i realizacji projektów – dodaje Jarosław Jabrzyk.

Po śmierci duchownego dziennikarze Gazety Wyborczej ujawnili, że zaginęła prokuratorska teczka z danymi wrażliwymi ofiar ks. Andrzeja Dymera.

- Sprawa księdza Dymera na terenie kurii szczecińsko-kamieńskiej wywołała efekt mrożący. Wszyscy ci, którzy chcieli dochodzić sprawiedliwości, nagle zrozumieli, że to nie ma sensu. Każda próba pogłębiania tych spraw jest skazana na niepowodzenie – kończy Jabrzyk.

podziel się:

Pozostałe wiadomości