„Nie zarabiamy”
Pandemia spowodowała, że Zakopane się wyludniło. Ludzie żyjący z turystyki od blisko dwóch miesięcy nie zarabiają.
- Tu nie ma przemysłu czy produkcji. Wszyscy jesteśmy uzależnieni od turystów. Niektórzy stracili nadzieję, pozamykali firmy i zwolnili pracowników - opowiada Agata Wojtowicz z Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.
Zamknięte są restauracje i kawiarnia. Niewiele zarabiają sklepikarze, jeśli w ogóle zdecydowali się prowadzić działalność. Nie pracują kierowcy busów, a taksówkarze ledwo wiążą koniec z końcem.
- Jak pojeżdżę sam nocą po mieście, to dociera do mnie, co się dzieje. Co noc wyjeżdżam i liczę, że coś zarobię. Przez ostatnie trzy dni miałem cztery kursy. W sezonie cztery kursy mam na godzinę – wylicza Gerard Wolski, taksówkarz i dodaje: - Jeśli do wakacji ta sytuacja się nie zmieni, będziemy tu wszyscy mieli duży problem, bo tu w Zakopanem mamy pieniądze tylko z turystyki.
Trudna sytuacja dotknęła także całą branżę hotelową.
Monika Cybulska pracuje na recepcji. Kobieta samotnie wychowuje pięcioro dzieci.
- W moim przypadku już muszę wybierać, czy dam dzieciom jeść, czy opłacę czynsz. To życie z dnia na dzień.
Zobacz też: Objawy zakażenia koronawirusem u dzieci. Co powinno zaniepokoić?
Narzeczona pana Grzegorza sprzątała pokoje hotelowe, została zwolniona. Z kolei mężczyzna zarabia 30 zł na dzień. Z tych pieniędzy musi utrzymać się trzyosobowa rodzina.
- Ja i żona zarabialiśmy z turystyki. Jakbym nie miał oszczędności, nie miałbym, z czego żyć. 20-30 zł dziennie z taksówki to całe nasze dochody. Z czego spłacać kredyt hipoteczny? Jak utrzymać firmę? Żeby utrzymać rodzinę, będę zmuszony wyjechać za granicę na kilka miesięcy – przyznaje Grzegorz Szczepański, taksówkarz.
Kuchnia św. Brata Alberta
Kuchnia św. Brata Alberta w Zakopanym do tej pory wspomagała osoby ubogie i bezdomne. Teraz po jedzenie przychodzą także ludzie, którzy wcześniej byli samodzielni, pracowali i utrzymywali swoje rodziny.
- Pomocy potrzebują przede wszystkim rodziny, które prowadziły hotele, pensjonaty, kierowcy busów, restauratorzy. Cała masa osób została bez pracy - opowiada Joanna Wiercigroch, wolontariuszka w kuchni św. Barta Alberta.
- Jeśli ktoś się przełamał, przyszedł i poprosił o pomoc, to znak, że naprawdę tej pomocy potrzebuje. Dla takich ludzi, którzy sobie radzili, a teraz muszą przyjść i poprosić o pomoc, to bardzo trudna sytuacja – dodaje siostra Aleksandra Ciężak.
O tym, jak poważna jest sytuacja w regionie świadczą liczby - przed kryzysem kuchnia św. Brata Alberta wydawała dziennie pięćdziesiąt litrów zupy, a teraz ponad sto.
- W kolejce stoją wszyscy – młodzi, starsi, ci, którzy wcześniej korzystali z pomocy, jak i zupełnie nowi – wylicza Gerard Wolski.
Wolski w nowej sytuacji zaangażował się w pracę charytatywną. Wraz z innymi wolontariuszami zorganizował zbiórkę jedzenia, które trafia do kuchni św. Brata Alberta.
- Najgorzej jest usiąść, płakać i narzekać. Trzeba walczyć o swoje i jeśli jest taka możliwość, pomagać innym. Dzisiaj pomagasz, a jutro możesz sam stanąć w kolejce po pomoc – kończy Gerard Wolski.
Więcej informacji na temat koronawirusa znajdziesz na stronie Zdrowie.tvn.pl >
https://zdrowie.tvn.pl/a/objawy-zakazenia-koronawirusem-u-dzieci-co-powinno-zaniepokoic