Ponad 20 zarażonych
Zaniedbania polegać miały między innymi na tym, że nie odizolowano osób, które pracowały lub miały kontakt z osobami z pozytywnym wynikiem na obecność COVID-19.
- Dostaliśmy informację, że jeżeli będziemy mieli wynik dodatni zostaniemy telefonicznie o tym poinformowani. Okazało się, że jedna osoba, która była badana nie dostała telefonu i normalnie przyszła do pracy – mówi anonimowo jedna z pracownic dyspozytorni. I dodaje: Informację, że ma wynik dodatni dostała bardzo późno, będąc w pracy więc zeszła z dyżuru. O wszystkich, z którymi miała kontakt poinformowała pracodawcę. Te osoby skończyły pracę, oddały wymaz i wróciły do pełnienia obowiązków.
Pracownicy twierdzą, że nie wszyscy zostali poinformowani o zakażonych w placówce i prawie przez tydzień pracowali w pomieszczeniach skażonych koronawirusem.
- Osoby, po jednym wymazie pracują dalej. To są osoby po kontakcie z chorym, więc powinny mieć drugi wymaz, do czasu którego powinni przebywać w izolacji domowej – mówi jeden z dyspozytorów.
Miejsce pracy dyspozytorów odkażono dopiero dwa dni po wykryciu zakażenia. W tym czasie, bez żadnych zabezpieczeń, w budynku pracowali ratownicy, strażacy i policjanci. Mogli korzystać z tych samych korytarzy, łazienki i kuchni.
- Wykonano dezynfekcję całej dyspozytorni, całego piętra i zaczęto wpuszczać z powrotem ludzi, którzy mieli kontakt z osobami dodatnimi. To, po co była ta dezynfekcja? – zastanawia się jedna z pracownic.
Brak rąk do pracy
W obawie przed brakiem pracowników, dyrekcja pogotowia miała, zdaniem naszych rozmówców, zrezygnować ze zgłoszenia do sanepidu wszystkich osób, które miały kontakt z zarażonymi pracownikami. Oznaczałoby to, bowiem skierowanie ich na kwarantannę. Dodatkowo, kilka z takich osób nakłaniano, by przyszły do pracy.
- Dostałam z telefon z kadr. W związku z tym, że miałam wynik ujemny, pani zaproponowała mi pracę w zwiększonym reżimie sanitarnym. Wówczas nie zostanę zgłoszona do sanepidu. Jestem na tyle świadoma, że w takim stanie byłam zagrożeniem dla kolegów z pracy, więc odmówiłam przyjścia do pracy. Informacja zwrotna od kadr była krótka: Musimy panią zgłosić do sanepidu. Skandalem jest, że w ogóle zaproponowano mi pracę, pomimo tego, że miałam kontakt z trzema osobami zakażonymi – żali się dyspozytorka.
Liczba zakażonych rosła. W końcu zabrakło dyspozytorów zdolnych do pracy. Kierownictwo zaczęło szukać nowych pracowników, oferując im stawki kilkukrotnie wyższe od standardowych. Miało to zachęcić dyspozytorów z całej Polski, ale także sprawić, by zamiast o realnym ryzyku zarażenia i potrzebie kwarantanny, miejscowi dyspozytorzy myśleli o większych zarobkach.
- Ściągnęliśmy awaryjnie osoby z dyspozytorni z innych miast, m.in. z Katowic, które przyjechały skuszone wysokimi stawkami. W ciągu jednej doby zarabiają połowę mojej pensji. Przez tydzień pracowali oni z osobą dodatnią. Nie wiem, czy o tym wiedzą, czy to nie zostało ukryte – opowiada pracownica dyspozytorni.
Tymczasem w pogotowiu zrobiono drugie testy. Według pracowników, w kolejnym wymazie osoba, która od tygodnia powinna przebywać na kwarantannie przychodziła do pracy. Okazało się, że ma koronawirusa.
- Skoro ta osoba okazała się dodatnia, a pracowała, to nie wiem, co się tam teraz dzieje. Tłumaczenie, że pracowali w reżimie sanitarnym do mnie w ogóle nie przemawia, bo w kuchni, łazienkach i ciągach komunikacyjnych nie ma reżimu sanitarnego. Może się skończyć tym, że rozniesiemy COVID-19 po wszystkich dyspozytorniach w całej Polsce – żali się jedna z pracownic.
Odmówili komentarza
Nikt z dyrekcji pogotowia, ani sanepidu nie chciał z nami rozmawiać. Spotkania odmówił także rzecznik urzędu marszałkowskiego. Otrzymaliśmy jedynie maila, w którym rzecznik marszałka zaprzeczył jakoby pogotowie dopuściło do pracy pracowników przed zapoznaniem się z wynikiem testu na obecność koronawirusa.
Poinformowaliśmy rzecznika, że znamy nazwiska osób, które – według pracowników - mimo tego, że miały kontakt z zarażonymi, zostały dopuszczone do pracy. Zapytaliśmy, czy nadal temu zaprzecza. Rzecznik udzielił nam wymijającej odpowiedzi. Według niego wszystkie osoby dodatnie i istotne kontakty z osobą zakażoną zostały zgłoszone do sanepidu. Dyspozytorzy nadal twierdzą, że w pracy, mimo wprowadzonego reżimu sanitarnego wciąż nie czują się bezpieczni.
- Część osób zapowiedziało, że nie wróci do pracy, skoro takie numery są robione i mogą tam dalej pracować osoby, które są zakażone – kwituje jedna z dyspozytorek.
Pracownicy poinformowali nas, że około dziesięciu osób przebywa aktualnie na urlopach lub zwolnieniach lekarskich z obawy przed zakażeniem w dyspozytorni. Jedna zwolniła się z pracy. Ministerstwo Zdrowia zostało poinformowane o narażeniu pracowników dyspozytorni na utratę życia i zdrowia poprzez możliwość zakażenia koronawirusem we wrocławskim pogotowiu. Ministerstwo wystąpiło już do GIS z prośbą o przeprowadzenie kontroli w tej sprawie.