Kiedy spotkaliśmy się z Moniką Maciejewską była zatrudniona na etacie, jako kasjerka-sprzedawczyni w jednej z sieci sklepów spożywczych.
- W domu mam zeszyt, w którym zapisuję jakie mam opłaty. I po kolei sobie je odhaczam. W tym miesiącu na życie zostało mi 50 zł. Miałam 2400 zł wypłaty i 2400 zł poszło mi na hipotekę i czynsz. Został mi jeszcze gaz, opłata za internet, rata gotówki i opłata za telefon. Dotychczas, wszystko to dodatkowe brałam z mojej poduszki finansowej, ale teraz oszczędności już mi się skończyły. Nie mam już nic. Zapowiada się ciężki miesiąc – ubolewa młoda kobieta.
Pani Monika, jakiś czas temu, skuszona niskim oprocentowaniem kredytów, wzięła kredyt hipoteczny w złotówkach. Podpisując umowę z bankiem była świadoma, że wysokość miesięcznej raty będzie się zmieniać, ale nie przewidywała, że wzrośnie o prawie sto procent.
- Pierwsze oprocentowanie, jakie było w podpisywanej umowie wynosiło 4,34 proc., po pierwszej podwyżce skoczyło na 7,4 proc., a obecna podwyżka dała 9,9 proc. – wylicza Maciejewska. I dodaje: - Jak zaczynałam to spłacać, to rata wynosiła 1100 zł, a dziś płacę 2100. Przewidywałam, że rata może skoczyć do 1600 zł i już myślałam, co wtedy zrobię, ale nie spodziewałam się, że skoczy na 2100 zł. Na to w ogóle nie byłam przygotowana, a to jeszcze nie koniec. Jeżeli oni jeszcze podniosą ratę, to nie będę miała, za co jej płacić.
Nim nasza bohaterka dostała kredyt, kilka banków uznało, że nie ma zdolności kredytowej. W końcu, dzięki pomocy doradcy trafiła do banku, który pomógł jej zrealizować marzenie o własnym mieszkaniu.
- Żałuję, że nie jesteśmy w stanie normalnie żyć i wielu innych ludzi, którzy są w podobnej sytuacji. Uczciwie zarabiamy pieniądze, a nie jesteśmy w stanie opłacić mieszkania, czy wynająć go. Tym bardziej jak ktoś ma dzieci. Współczuję takim osobom. Ja na przykład nie mam dzieci i już mi ciężko, a przy dzieciach sobie tego nie wyobrażam – mówi pani Monika.
- Wparcie rodziców? Oni też mają swój kredyt, bo mają dom. Chcąc nie chcąc nie jesteśmy w stanie sobie nawet wzajemnie pomóc, bo oni spłacają swoje zobowiązania, a ja swoje. Każdy walczy, żeby mieć na opłaty – tłumaczy Maciejewska. I dodaje: - Zawsze byłam taką osobą, że chciałam dojść do wszystkiego sama. Bez pomocy rodziców, czy rodziny. Mam taki charakter, że co sobie zarobię to moje i nikt mi wtedy nie powie, że mi dał.
Monika Maciejewska, gdy podejmowała decyzje o zakupie mieszkania od rodziców była w kilkuletnim związku. Spłacanie kredytu z dwóch pensji było łatwiejsze. Rozstanie z partnerem zbiegło się w czasie ze wzrostem oprocentowania.
W trakcie przygotowywania reportażu pani Monika straciła dotychczasową pracę.
- Nie mam pracy i nie mam pieniędzy na kredyt. Błędne koło – mówi kobieta. I dodaje: - Wydaje mi się, że łatwiej będzie mi teraz znaleźć pracę. Mam 2-3 propozycje, które będę rozważała i na pewno coś z tego wybiorę.
Kobieta ze stałej pracy na etat wyciągała przed zwolnieniem około 2500 złotych na rękę. Przez kilka miesięcy podejmowała się też dodatkowych prac. Przede wszystkim rozkładając towar na regałach. Pani Monika, od czasu do czasu, dorabia także jako fotograf podczas wesel, ślubów i innych rodzinnych imprez.
Postanowiliśmy pomoc Monice Maciejewskiej. Na spotkanie i indywidualne doradztwo namówiliśmy prawnika, współwłaściciela firmy zajmującej się między innymi windykacją długów.
- Jeśli mam być szczery, to sytuacja nie wygląda kolorowo. W tym wypadku można skorzystać z wakacji kredytowych, które oferuje ustawodawca. Nie należy też zamykać się na oferty innych banków i spróbować iść z kredytem do innego banku. Jeśli oferta będzie lepsza, to należy ją brać i się nie zastanawiać. Może warto rozważyć wynajem mieszkania i przeprowadzenie się na mniejszy metraż, tak żeby wynajem pokrywał ratę kredytową. Istnieje też możliwość sprzedaży nieruchomości – wymienia Dominik Ciecierski.