Dramatyczne zaginięcie, dramatyczne poszukiwania i równie dramatyczny ich finał. Od ponad dwóch miesięcy szukaliśmy 14-letniej Kai z Chorzowa. W tym czasie przejechaliśmy ponad sześć tysięcy kilometrów, sprawdzaliśmy różne tropy w Polsce i w Europie. Pomagały nam dziesiątki osób, ale spotkaliśmy się też z całkowitym brakiem zainteresowania urzędników. 14-latka z Chorzowa znikła z domu w czerwcu. Po kilku tygodniach Kaję znaleziono na Dworcu Centralnym w Warszawie. Policja przekazała ją pogotowiu opiekuńczemu. Zamiast do domu trafiła stamtąd w ręce człowieka podającego się za jej wujka. I ślad po niej zaginął. Od tego czasu wszystkie tropy, które sprawdzaliśmy, okazały się błędne. Jeden z nich zaprowadził nas do Holandii. Po emisji reportażu UWAGI! w lipcu do redakcji zadzwoniła kobieta, która widziała dziewczynę na stacji benzynowej koło Rotterdamu. Nawiązaliśmy kontakt z holenderskim telewizyjnym programem „Vermist” (Zaginieni), poświęconym poszukiwaniom osób na wszystkich kontynentach. Matka Kai wystąpiła w nim z dramatycznym apelem o pomoc. Odpowiedziało na niego wielu widzów. Niestety, większość twierdziła, iż widziała dziewczynę w domach publicznych. - Teraz myślę tylko o tym, że stało się najgorsze – matka Kai załamała się. W ostatnią niedzielę UWAGA!, a potem Superwizjer pokazały reportaż o poszukiwaniach w Holandii. Jeszcze tego samego wieczoru w naszej redakcji rozdzwoniły się telefony: podobno Kaję widziano w okolicach Warki. I to w tę samą niedzielę! Takie same telefony odebrali też policjanci z Warki. W poniedziałek na wareckim dworcu policjanci zatrzymali dziewczynę łudząco podobną do Kai. Matka zaginionej przyjechała natychmiast. Razem z młodszą siostrą, która przywiozła dla Kai pluszowego misia. - Jestem cała roztrzęsiona, nie wiem czy to moja córka – nie potrafiła ukryć wzruszenia matka dziewczyny. W tym samym czasie na dworcu w Warce zupełnie przypadkowo natknęliśmy się na Arka, chłopaka mieszkającego w okolicy. Chłopak potwierdził, że zatrzymana to Kaja. Według niego, dziewczyny nikt nie zmusił do ucieczki ani nie porwał. Nie mogła dogadać się z matką, bała się jej reakcji na złe oceny na świadectwie i sama uciekła z domu. Tajemniczy „wujek” został specjalnie podstawiony przez Arka, by odebrać dziewczynę z pogotowia opiekuńczego. - Chciałem jej pomóc i pozwoliłem zamieszkać u siebie – powiedział Arek. – A dopiero potem się w niej zakochałem. To, co opowiedział Arek zaniepokoiło policjantów. Zaczęli się obawiać możliwego przebiegu spotkania matki z córką. Rzeczywiście, choć i Kaja i jej matka płakały, to wydawało się, że z różnego powodu. Dziewczyna opierała się uściskom matki, wyglądała na zrozpaczoną. Nie chciała wracać do domu. Dlatego decyzją sądu Kaja została na razie umieszczona w pogotowiu opiekuńczym. Czeka tam na moment, aż zostaną wyjaśnione prawdziwe powody jej ucieczki z domu.