Działki, na których wybudowano tutaj domy, należą obecnie do urzędu miasta Gdyni. Okoliczni mieszkańcy, mimo że nie mają prawa własności do gruntów ani umów dzierżawy, mieszkają tutaj, bo jeszcze w czasach PRL udało im się zameldować. W podobny sposób znalazła się tutaj rodzina radnego dzielnicy Św. Maksymiliana w Gdyni Józefa Beli. Teraz, po latach, cztery działki zajmuje on sam.
"Grozi mieszkańcom"
Jak się okazuje, do sąsiedztwa radnego zastrzeżenia mają jego sąsiedzi. Powód? Mężczyzna na użytkowanym przez siebie terenie składuje niesamowite ilości śmieci: wraki i części samochodów, stare rowery, fragmenty palet, ubrania i szmaty. I chociaż nawet straż pożarna zgadza się, że to rzeczy niebezpieczne i łatwopalne, to nic nie może zrobić. Według sąsiadów wszelkie próby rozmowy z mężczyzną, nic nie dają.
- Grozi mieszkańcom, nie można mu zwrócić na żaden temat uwagi, bo od razu są bluzgi pod naszym adresem - mówi sąsiadka Józefa Beli, Honorata Zwara. Na dowód tego, że składowisko jest niebezpieczne, pokazuje zdjęcia z ostatniego pożaru, jaki wybuchł na działce.
- Że on jest radnym, to mi się w głowie nie mieści. Powinien być przykładem dla wszystkich - mówi Irena Skrzeczkowska, sąsiadka radnego Józefa Beli. Według niej mężczyzna jest chory na zbieractwo.
Niska emerytura
Sam Józef Bela, podobnie jak robi to od dawna, zapewnia, że działki uprzątnie sam, bez niczyjej pomocy. Radny tłumaczy, że do składowania rzeczy na działkach zmusiły go kłopoty finansowe, które powstały w wyniku pomniejszenia emerytury na poczet zadłużenia w funduszu alimentacyjnym. W sprawie zmniejszenia tego długu dwa razy bezskutecznie występował do sądu.
- Chce mi pani pomóc? To niech mi pani godziwe życie załatwi, ponieważ ja mam 440 zł emerytury. Niech pani spowoduje, żebym mógł normalnie żyć - mówi w rozmowie z reporterką UWAGI! Józef Bela. To, co wszyscy nazywają śmieciami, według niego jest częściami samochodowymi, którymi jeszcze niedawno handlował. Zarzuty sąsiadów uważa zaś za absurdalne i zmyślone. - Nie opowiadali, że jakieś małolatki przyprowadzam? Oni się rozwiną na pewno - ironizuje.
Wyczerpali procedury
Wszystko, co mogła, zrobiła - jak twierdzi jej przedstawicielka - straż miejska. - Wyczerpaliśmy wszystkie możliwości, jakie w tym zakresie daje nam prawo - mówi Danuta Wołk-Karaczewska, rzeczniczka straży miejskiej w Gdyni.
- W momencie, kiedy otrzymywaliśmy zgłoszenia od mieszkańców, na miejscu natychmiast pojawiali się nasi strażnicy. Za każdym razem rozmawiali z panem Józefem Belą, zobowiązując go do tego, aby teren nieruchomości uprzątnął. Za każdym razem mężczyzna deklarował strażnikom, że tak uczyni, po czym podczas kolejnej kontroli okazywało się, że wszystko pozostaje po staremu - opowiada i dodaje, że w przypadku radnego zastosowane były najpierw pouczenia, następnie strażnicy wystawiali mandaty, by w końcu skierować wniosek o ukaranie do sądu rejonowego. - Sąd uznał, że pan Józef Bela jest winien nie tylko zaśmiecania tego terenu, ale również tego, że ignorował urzędowe wezwania, jakie kierowała do niego straż miejska o uprzątnięcie tego terenu - mówi.
Delikatna sprawa
To jednak nie sprawiło, że bałagan zniknął. Przedstawiciele Urzędu Miasta w Gdyni przesłali do radnego ostateczne przedsądowe wezwanie do opuszczenia działek i ich uprzątnięcia. Twierdzą, że jedynym rozwiązaniem problemu jest wyrok sądu cywilnego, ale kiedy to może nastąpić, tego nie potrafią określić.
Dlaczego urząd miasta, do którego teren należy, do tej pory nie sprawił, że zapanował tam porządek? - Wejście na taką działkę w momencie, kiedy jest radnym dzielnicy, może spowodować bardzo duże zamieszanie wśród mieszkańców, którzy go popierają - uważa Sebastian Drausal, rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Gdyni i zapowiada, że sprawa zostanie załatwiona "delikatnie". - Sprawę znamy od lat, nie chcemy na ostrzu noża stawiać rozwiązania. Wyczerpujemy po kolei wszystkie możliwości - tłumaczy i dodaje, że jeżeli urząd sam zdecyduje się na usunięcie z działki śmieci, będzie musiał płacić za to z pieniędzy publicznych. - Jest nam wstyd, że mamy takiego mieszkańca - dodaje.