Jaki będzie los braci zabitej Sandry?

Bracia zamordowanej trzyletniej Sandry znaleźli nowy dom. Młodszy Kacper zaraz po przyjeździe do niego pocieszał starszego Adriana: - Nie płacz, tu będziemy mieli spokój i co jeść.

O wstrząsającej zbrodni, która wydarzyła się we wsi Przewóz koło Zielonej Góry opowiedzieliśmy dwa tygodnie temu. Podczas alkoholowej libacji 67-letni mężczyzna zakatował na śmierć i wrzucił do szamba małą Sandrę. Była przy tym matka dziewczynki i jej młodszy, pięcioletni brat Kacper. Matka Sandry i zabójca zostali zatrzymani. Kacper i ośmioletni Adrian trafili do pogotowia rodzinnego w domu państwa Gumiennych. - Adrian jest stale wystraszony, ręce mu się trzęsą – mówi Grażyna Gumienna. – Nie możemy nawet głośniej zwrócić mu uwagi, bo cały się trzęsie ze strachu. Kacper na kolację zjada pół kromeczki chleba. Dla nas z mężem to szok, że ośmiolatek je tak mało. Chłopcy, gdy mieszkali z rodzicami, byli często głodni, zaniedbani, źle ubrani. Mówili o tym reporterce UWAGI! ich sąsiedzi. Ojciec chłopców i Sandry, który wtedy, gdy córka została zabita, był w pracy, z trudem wykrztusza dziś słowa, że dzieci nie były głodne, że nawet nie chciały jeść. Miał ograniczone prawa do opieki nad dziećmi, podobnie jak matka chłopców. Główny powód to alkoholizm, niewydolność wychowawcza i złe warunki bytowe. - Dzieci były zaniedbane, głodne – mówi ekspedientka. – Nikt się nimi nie zajmował, tylko wioska. Kacper przychodził do mnie, mówił, że jest głodny. Dawałam mu jogurty, cukierki dla Sandry. Mówił, że nie mają światła, że jest zimno, że nie ma telewizora. Adrian, choć ma osiem lat, nadal chodzi do zerówki. Nauczyciele twierdzą, że opóźnienie wynika z zaniedbań i braku opieki. - Adrian trafił do nas w wieku sześciu lat, w roku szkolnym 2006/07 – mówi Danuta Bogdańska, nauczycielka Adriana ze Szkoły Podstawowej w Głuchowie, gdzie mieszkał wcześniej z rodziną. – Był bardzo nieśmiały, niechętnie się nie odzywał. Po miesiącu, półtora zaczął się normalnie zachowywać. Rodziną od lat opiekował się gminny ośrodek pomocy społecznej w Trzebiechowie. Jego kierownik jest przekonany, że pracownicy socjalni nie popełnili błędów, sam sobie także nie ma nic do zarzucenia. - Czy można było zrobić więcej? Pewnie, że tak, zawsze można zrobić więcej – mówi Krzysztof Marcinek, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Trzebiechowie. – Nie zamierzam niczego zmieniać. Nie będę wysyłał pracownika o każdej porze dnia i nocy na kontrolę, nie będę straszył, zasypywał sądu wnioskami o odebranie dzieci. Również po przeprowadzce rodziny do Przewozu odpowiedzialny za tę wieś ośrodek pomocy nie zajął się jej sytuacją. - Nie wchodziliśmy w tę rodzinę – mówi Zofia Szczerbala, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Bojadłach. – Nie ubiegali się o pomoc. Delikatnie sondowaliśmy, ale nic niepokojącego nie było. Nie możemy w takiej sytuacji naciskać, prawo na to nam nie pozwala. Wójt gminy Bojadła zapewnia, że udzieli upomnienia w sprawie zaniedbań ośrodka pomocy. Od grudnia rodzina była także objęta nadzorem kuratora sądowego. Ministerstwo Sprawiedliwości i sąd sprawdzają, czy były uchybienia w jego pracy. Działanie kuratora i pracowników ośrodków pomocy społecznej bada też prokuratura. Matka Adriana i Kacpra przebywa w areszcie, odpowie za współudział w zabójstwie. Ojciec chłopców zapewnia, że chce, by wrócili do niego, ale zdaniem powiatowego centrum pomocy rodzinie nie wykazuje żadnego zainteresowania dziećmi. Nie zgłasza się nawet na spotkania z psychologiem. Adrian i Kacper mogą przebywać w pogotowiu rodzinnym maksymalnie 15 miesięcy. W tym czasie sąd musi zdecydować, czy pozbawi matkę i ojca władzy rodzicielskiej. Wtedy chłopcy mają szansę na adopcję, w innym wypadku trafią do placówki opiekuńczo-wychowawczej.

podziel się:

Pozostałe wiadomości