W pierwszych dniach agresji Rosji na Ukrainę śledziliśmy losy Ivanki, która pojechała wywieźć swoje dwie córki z niebezpiecznych terenów.
Przypominamy nasze reportaże:u
PRZEJECHAŁA PIĘĆ KRAJÓW, ŻEBY RATOWAĆ WŁASNE DZIECI > ODWIOZŁA DZIECI DO POLSKI I WRÓCIŁA DO OJCZYZNY, BY POMÓC RODAKOM
Jak wyglądała podróż na Ukrainę?
- Z granicy zabrał mnie człowiek, jadący w stronę Winnicy. W punkcie kontrolnym sprawdzali paszporty i okazało się, że on ma pełny bagażnik broni. Pomyślałam, że gdyby nie wojna, nigdy bym nie wsiadła do samochodu z taką ilością broni – opowiada Ivanka Kolisnyk. I dodaje: - Jechaliśmy i on opowiadał, że jego dzieci już widziały wojnę. Kiedy jechał z rodziną, widzieli jak w jednym z punktów kontrolnych ktoś nie zatrzymał się na wezwanie i padły strzały. Jego dzieci patrzyły na to. Ze łzami w oczach mówił, że bardzo by nie chciał, żeby jego dzieci to widziały i pamiętały. Pomyślałam, że to wielkie szczęście, że moje dzieci tego nie przeżyły.
Ivanka wyjeżdżając z Polski zabrała ze sobą opatrunki i inne akcesoria medyczne.
- Kiedy dojechałam do rodzinnej miejscowości, od razu poszłam z zabranymi apteczkami do obrony terytorialnej. Byli za to bardzo wdzięczni, bo te artykuły są im niezwykle potrzebne. Spytałam, czy mogę do nich dołączyć, ale odmówili – mówi Kolisnyk.
Pomoc Ivanki została doceniona przez żołnierzy sił terytorialnych.
- Byłam zaskoczona, że potrzebują tak duże ilości nici chirurgicznych, mówili o kilogramach nici. Także o kamizelkach taktycznych. Znajomy policjant wszystko im załatwił. Kiedy to do nich dotarło, powiedzieli mi, że dzięki mojemu przyjacielowi mamy to, co najważniejsze. To było dla mnie bardzo ważne – wyznaje Ivanka.