Inwazja insektów

TVN UWAGA! 3976040
TVN UWAGA! 179654
Mieszkańcy małej wioski w Lubuskiem od dłuższego czasu bezskutecznie szukają pomocy w sprawie plagi robactwa, która pojawiła się w związku z zakładem przetwórstwa śmieci. „Zagrożenia są wszędzie”, „zajmowałem się poważniejszymi sprawami, niż insekty, które łatwo wytępić” – usłyszała reporterka UWAGI!, kiedy pytała o sprawę urzędników.

- To jakiś koszmar. Ja wstaję w nocy, żeby zobaczyć, czy robaki nie wchodzą dzieciom do nosa, ust? One są wszędzie, pochowały się w szparach, dziurach. Rozmnażają się i będą wyłazić – opowiada załamana Joanna Wrzyszcz, mieszkanka Dąbrówki Wielkopolskiej. Swój dom obkleiła dookoła taśmą. – Kiedy robaki usiłują się dostać do środka, przyklejają się tutaj – demonstruje kobieta. Od spodu taśma jest pełna robactwa.

Zakład przetwarzania odpadów działa tu od kilku lat. Kiedy powstawał mówiono mieszkańcom, że będzie tylko kruszarnią gruzu. Stało się inaczej: zakład usytuowano tuż przy polach uprawnych, 60 metrów od najbliższych domostw. Dziś codziennością mieszkańców wioski są smród, latające po okolicznych polach foliowe worki i właśnie robaki.

Co ciekawe, w 2007 roku, na zlecenie inwestora, opracowano specjalny raport, który był niezbędny, by władze wyraziły zgodę na powstanie tutaj zakładu. Raport sporządził biegły wojewody, który jednocześnie był wówczas – i jest nadal - pracownikiem Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. „W bezpośrednim sąsiedztwie nie występuje zabudowa przeznaczona na stały pobyt ludzi” – napisał.

- Jeden dom sąsiaduje tam zaledwie o miedzę! Od drugiego jest 60 metrów! – nie kryje emocji mieszkaniec wsi, Waldemar Miśkiewicz.

- Czy nie przeszkadza panu, że pański podwładny stworzył raport, w którym napisał nieprawdę? – pytamy zastępcę Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska, Wojciecha Konopczyńskiego. - To pani zdanie – ucina Konopczyński.

Andrzej Uchman nie chciał się z nami umówić, jednak znaleźliśmy go w pracy.

- Napisał pan w raporcie, że w bezpośrednim sąsiedztwie zakładu nie występuje zabudowa przeznaczona na stały pobyt ludzi. Dlaczego? – pytamy Uchmana.

- To było całą prawdą! W bezpośrednim sąsiedztwie! – podkreśla autor raportu.

Bezpośrednio z zakładem graniczą pola uprawne. Jeśli chodzi o domy - w prawie w teorii brak jest definicji „bezpośredniego” czy „bliskiego sąsiedztwa”, jednak uznaje się, że „bezpośrednie sąsiedztwo” to takie, które ma wpływ na użytkowników nieruchomości.

Przedstawiciele WIOŚ przekonują nas, że działalność zakładu jest nieszkodliwa.– Odpady leżą na placu magazynowym, który ma podłoże betonowe, a odcieki są zbierane w specjalnym zbiorniku – mówi Konopczyński. To nieprawda. Teren pod zakładem składa się z pojedynczych, wąskich betonowych płyt, pomiędzy którymi są znaczne odstępy. Śmieci – również organiczne - leżą bezpośrednio na nich. Wszystko wsiąka w ziemię.

Wojciech Konopczyński przekonuje jednak, że zakład nie oddziałuje na środowisko. Nie robi też na nim wrażenia informacja, że było tam kilka pożarów a woda spłynęła na sąsiednie pola. – Pożar to jest sytuacja awaryjna. Nie miałem wiedzy, że odcieki wydostały się poza teren zakładu – przekonuje.

Kiedy o sprawie zrobiło się głośno, zakład został zobowiązany do oczyszczenia terenu z robaków i wstrzymania przeróbki śmieci, których jest tam po prostu za dużo. Mieszkańcy uważają jednak, że zakład w ogóle nie powinien tam istnieć. Mają też żal do burmistrza, że nie staje po ich stronie. – Ja nie znam minusów działania tego zakładu! - przekonuje Wiesław Czyczerski, burmistrz Zbąszynka.

Reporterka UWAGI! przekazała mu – podobnie jak urzędnikom WIOŚ – pudełko z karaluchami. - Żeby miał pan świadomość, co ci ludzie mają w domach! – uzasadniła.

- Dzwoniliśmy do sanepidu i ochrony środowiska, ale to nie przynosiło żadnych efektów. Zupełnie, jakby to gdzieś ginęło – mówi Joanna Wrzyszcz. Kiedy sprawą zainteresowały się media, okazało się, że sprawa nie jest taka błaha.

- Sprawa jest na tyle poważna, że zajęły się nią służby wojewody. Zobowiązaliśmy firmę i burmistrza do podjęcia natychmiastowych działań, żeby tę plagę usunąć – mówi Dariusz Wieczorek, rzecznik SANEPIDu w Gorzowie Wielkopolskim.

- Ja tego tutaj nie chcę! Nie chcę śmieci 60 metrów od domu! Najgorsze jest to, inspektorzy sanepidu, który się przyczepia, że w sklepie jest brudna podłoga, tutaj przyjeżdżają i nie widzą nic! – odpowiada Joanna Wrzyszcz.

podziel się:

Pozostałe wiadomości