Rodzina pani Arlety zajmuje niespełna 40-metrowe mieszkanie w jednej z kamienic w Poznaniu. Gdy kobieta wprowadziła się tam z dziećmi, jej najstarszy syn Kuba miał 9 lat, Nikodem 8 lat, Oliwia 5 lat, a Emilia była 4-latką. Rodzina trafiła do lokalu po eksmisji. Wkrótce po przeprowadzce mąż pani Arlety zginął w wypadku.
- Dzieci były na tyle małe, że wydawało się, że nam to mieszkanie starczy. Że damy sobie radę. Była łazienka do remontu, wiedziałam, jaki jest jej stan, ale zgodziłam się na to – przyznaje Arletta Raffelt. I dodaje: - Po trzech miesiącach podpisałam, że wyrażamy zgodę na zamianę tego lokalu, bo powiedziano, że chcą połączyć mój lokal z lokalem sąsiadów. Nie spodziewałam się, że minie 10 lat i dalej będę tu kwitła, bo sąsiedzi po trzech miesiącach otrzymali mieszkanie do zamiany.
- Dom jest bez elewacji. Wilgoć przechodzi przez cegły i jest grzyb. Piec jest do wymiany. Cieknie nam na głowę. Pleśń na ścianach idzie za szafkami, więc nieuniknione jest, żeby dzieci tego nie wdychały. Mamy pochłaniacze wilgoci, które mają wystarczyć na miesiąc, ale nie wystarczają – opowiada pani Arleta.
Brak ciepłej wody
Kobieta sama utrzymuje rodzinę, pracując na Targach Poznańskich jako sprzątaczka. Synowie, którzy wciąż się uczą, dopiero od niedawna dorabiają - jeden w cukierni, drugi jako dostawca.
- Dzieciaki mam świetne. Nie mają mi tego wszystkiego za złe, bo stało się tak, jak się stało. Nikt nie wiedział, że tyle lat będziemy czekać na nowy lokal. One już nieraz cieszyły się na wyprowadzkę. Planowały sobie wszystko, a kończyło się to tylko łzami – wspomina Arletta Raffelt.
W mieszkaniu socjalnym znajduje się kaflowy piec na węgiel, z którego kobieta jednak nie korzysta, bo używa grzejników elektrycznych. W kranie jest tylko zimna woda, po wymianie rur, zbyt niskie ciśnienie nie pozwala ogrzać jej w piecyku gazowym.
- Brak ciepłej wody nas dobija. Czasami brat przychodzi, ja przychodzę po pracy, siostry po treningach i nie mamy się gdzie wykąpać – mówi Jakub.
- Przestałam już płakać, wcześniej płakałam za każdym razem, jak trzeba było coś zrobić – mówi pani Arleta.
10 mieszkań?
Urzędnicy Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych w Poznaniu wielokrotnie proponowali rodzinie zamianę mieszkania. Według pani Arlety, przedstawione oferty nie były jednak do zaakceptowania, bo albo były to lokale z lokatorami, czekającymi jak pani Arleta na zamianę, albo do kapitalnego remontu.
- Mogłam wziąć mieszkanie do remontu, ale tam jest przelicznik, gdzie trzeba zapłacić 1000 zł za metr kwadratowy, czyli jak mieszkanie ma 60 metrów, to musiałabym wziąć kredyt na 60 tys. zł. Takich pieniędzy nie mam i nie będę miała – ubolewa pani Arleta. I dodaje: - Odnoszę wrażenie, że dopóki mieszkam w tej dziurze, to nie dadzą mi mieszkania, bo nikt tam po mnie nie pójdzie.
Dzieci chorują
Jesienią ubiegłego roku na skórze trojga dzieci pani Arlety pojawiły się bolesne czyraki. Gdy leczenie antybiotykami nie pomagało, Emilia i Nikodem trafili do szpitala.
- Jest mi przykro, że zachorowały na takie dziadostwo, jakim są czyraki, ale nic nie mogę na to poradzić. To nie jest moja wina. Winą są warunki, w jakich tu jesteśmy – ubolewa kobieta.
- Jeżeli u kilku dzieci dochodzi do takich zakażeń, to nie jest to przypadek. To oznacza, że panują tam takie warunki, które sprzyjają takim zakażeniom. Przegęszczenie i złe warunki sanitarne. Nie wyobrażam sobie, jak można poradzić sobie z rozsianą chorobą skóry, bez odpowiednich warunków sanitarnych – mówi prof. Ernest Kuchar, pediatra i specjalista chorób zakaźnych.
- Jest to bardzo bolesne, w skali od jeden do dziesięciu - to dziesięć – mówi 14-letnia Emilia.
- Wcześniej pracowałem jako dostawca jedzenia i kiedy zachorowałem, wszystko poszło w dym. Teraz przez dłuższy okres nie będę mógł jeździć i będzie troszeczkę ciężej, żeby odciążyć mamę – dodaje Nikodem.
Pani Arleta chciała, by dzieci zostały jak najdłużej w szpitalu, bo nie mogła spełnić zaleceń lekarza.
- Pani doktor była przerażona, że jesteśmy w jednym pokoju. Córka miała być w sterylnych warunkach, ale mówiliśmy pani doktor, że nie mamy łazienki. Usłyszałam, żebyśmy zmienili mieszkanie. Tłumaczyłam, że nie jest to bułka z masłem, nie jest to takie łatwe. Powiedziała: „W takim wypadku idźcie do telewizji” – przywołuje pani Arleta.
- Według mnie winien jest ten, kto tym zarządza. To są nieludzkie warunki, trwa to za długo – uważa Nikodem.
Rzecznik prasowy spółki, która gospodaruje miejskimi lokalami, wyjaśnił nam, że sytuacja finansowa pani Arlety uniemożliwia przyznanie rodzinie mieszkania o wyższym standardzie.
- Złożyliśmy 10 ofert i te wszystkie oferty zostały przez panią Arletę odrzucone – zaznacza Łukasz Kubiak, rzecznik Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych w Poznaniu.
- W 2019 roku było mieszkanie, które odrzuciłam. To była suterena, piwnica. Wyszłabym z deszczu pod rynnę. Tu jest wilgoć i tam też byłaby wilgoć. Pod oknami były studzienki i jak by nie były czyszczone, to wlewałoby się wszystko do domu – opisuje pani Arleta.
- Nie zgadzam się z twierdzeniem, że jest to iluzja zamiany. Nie każda oferta będzie perfekcyjna, dlatego tych ofert było aż 10 – komentuje Łukasz Kubiak.
Dopiero choroba dzieci skłoniła panią Arletę, by prosić o interwencję prezydenta miasta Poznania.
- Jako miasto nie jesteśmy w stanie kontrolować każdego mieszkania, powierzamy to spółce, która tym się zajmuje – tłumaczy Katarzyna Kaszubowska, dyrektor biura spraw lokalowych Urzędu Miasta Poznania.
- Myślę, że spółka, to, co miała do dyspozycji, proponowała pani Arlecie. Sprawa jest otwarta i pewnie, by pomóc tej rodzinie, szukane będą kolejne lokale – dodaje Kaszubowska.
Córki pani Arlety trenują siatkówkę. Ich klub dotychczas finansował składki członkowskie nastolatek oraz wyjazdy na zgrupowania i obozy sportowe. Trener nastolatek wiedział, że sytuacja finansowa rodziny jest trudna, ale nie przypuszczał, że problem z mieszkaniem jest tak naglący.
- Dziewczyny to są jedne z bardziej skromnych osób jakie poznałem w życiu. Myślę, że jest bardzo mało osób w klubie i mało zawodniczek, które wiedzą, jak naprawdę wygląda u nich sytuacja – mówi trener Mikołaj Adamowicz. I dodaje: - Jeśli będzie pismo o zamianę mieszkania, to myślę, że jako klub i trenerzy do tego się dołączymy.
Czy rzeczywiście Poznań nie ma żadnego mieszkania, które zapewniłoby rodzinie godne warunki?
- Rozmawiałem z osobami, które się tym zajmują i traktujemy tę sprawę priorytetowo – deklaruje Łukasz Kubiak.