Anna i Janusz Wardakowie są małżeństwem od 23 lat. Mają dziesięcioro dzieci - cztery córki i sześciu synów - w wieku od 1,5 roku do 21 lat.
10 lat w ciąży
- Pierwsze dziecko urodziłam w wieku 26 lat, a ostatnie dziecko w wieku 46 lat. Między najstarszą a najmłodszą córką jest 20 lat różnicy - mówi pani Anna. - Wyliczyłam sobie, że przez prawie 10 lat chodziłam w ciąży i przez kolejne 10 karmiłam piersią. Prawie całe moje dorosłe życie małżeńskie było związane z narodzinami, noszeniem dziecka, rodzeniem, czy karmieniem kolejnego dziecka - podsumowuje.
- Jest często dosyć głośno, jest harmider. Ale to ma też sporo plusów, choćby to, że w domu nigdy nie jest pusto, zawsze ktoś jest, jeżeli potrzebuje się czyjejś pomocy, to można zawsze kogoś znaleźć - mówi Agnieszka Wardak, córka pani Anny i pana Janusza.
Starsze rodzeństwo: 15-letnia Małgorzata, 17-letnia Katarzyna i 19-letni Michał mieszkają we własnych pokojach. Wszystkie dzieci Wardaków mają swoje zainteresowania. Czworo z nich uczyło się w szkole muzycznej. Rodzice dbają, aby mimo tego że jest ich tak wiele, każde z dzieci mogło się rozwijać.
- My mamy dziesięcioro dzieci, ale każde z nich ma jedną mamę i jednego tatę - mówi pan Janusz. - Ta relacja w drugą [naszą - red.] stronę jest jeden do jednego i w związku z tym nasza relacja w stosunku do dzieci też musi być jeden do jednego. Z każdym z dzieci mieć indywidualny kontakt, znać je, wiedzieć, czym się interesują, w miarę możliwości do tych zainteresowań się dopasowywać - tłumaczy. Jak dodaje, często zadaje sobie pytanie, czy poświęca dzieciom wystarczająco dużo czasu.
Mają dyżury
Aby sprawnie funkcjonować, w rodzinie Wardaków rozpisywane są dyżury. Wynoszenie śmieci, przynoszenie papieru toaletowego, wieszanie prania, sprzątanie w łazienkach i pokojach - to tylko niektóre z zadań rozpisanych między wszystkich domowników.
- Nie da się inaczej funkcjonować. Zginęlibyśmy, gdyby nie było zasad, dyżurów, podziału obowiązków, pewnego porządku w harmonogramie dnia. To byłby chaos nie do zniesienia - mówi pan Janusz. - Mamy też małe dzieci i nie możemy dać się wykończyć za wcześnie. Dbamy też o własną przestrzeń do tego, żeby się wyspać żeby mieć czas dla siebie nawzajem jako małżeństwo. O to bardzo walczymy - dodaje. Jak twierdzi, nie mają wrażenia, że dzieci na tym tracą. - Wręcz przeciwnie. Uważamy, że to jest warunek uczenia dzieci miłości, uczenia relacji - tłumaczy.
Dwunastoosobową rodzinę utrzymuje głównie pan Janusz. Pani Anna zajmuje się domem, ale jeśli trzeba, także pomaga mężowi. Wardakowie otworzyli działalność gospodarczą, w ramach której prowadzą doradztwo rodzinne i wychowawcze. Na utrzymanie tak licznej rodziny wydają średnio 8,5 tys. złotych miesięcznie.
- Staramy się odróżniać zachcianki od potrzeb. Zachcianki nie są spełniane - twierdzi pan Janusz i przekonuje, że chodzi o to, by nauczyć dzieci planować zakupy.
A pani Anna tłumaczy, dlaczego dzieci nie jedzą obiadów w szkole. - W szkole obiad kosztuje ponad 10 zł porcja. Taki naprawdę porządny obiad z mięsem, surówką [w domu - red.] to do 3 zł za porcję - wylicza.
12 osób, 63 relacje
- Rodzina to jest pierwsze MBA, takimi pierwszymi studiami biznesowymi, gdzie to dziecko wielu rzeczy się uczy, które są bardzo cenione przez pracodawców - mówi pani Anna i wymienia umiejętności: praca w zespole, zdolności negocjacji, przekonywanie innych do swoich racji.
- W 12-osobowej rodzinie są 63 relacje między ludźmi. To jest bardzo duże bogactwo. Szczęście człowieka bazuje na relacjach z innymi - przekonuje pan Janusz. - Dając im wiele relacji, ciepło i miłość, to, co możemy najlepszego, dajemy to, że oni wyrosną na ludzi szczęśliwych - mówi.