Mariusz i Rafał spotkali się, aby pojeździć na rowerach. W miejskim parku zostali zaatakowani przez czterech młodych ludzi. Mariusz trafił do szpitala. - Siedzieliśmy na ławce. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. I nie wiadomo skąd czterech łebków podeszło i zaczepiło nas. Kazali oddać im wszystko: pieniądze, telefony. Stwierdziliśmy, że nic nie mamy. Zaczęła się awantura. Tak jak siedzieliśmy, tak dostawaliśmy. Pięściami, butelkami. Gdy usłyszałem jak za plecami krzyczą między sobą „potnij go”, to stwierdziłem, że już czas by nas tam nie było. Zaczęliśmy uciekać. Chyba nawet nas nie gonili. Kolega pojechał trzy ławki dalej i upadł na ziemię – opowiada Rafał. Mariusza nie udało się uratować. Cios w okolicy serca był zbyt głęboki. Napastnicy są wciąż na wolności. -Pacjent został przywieziony do naszego szpitala. Niestety z powodu ciężkości urazu, którego doznał nie przeżył. Była to rana kłuta klatki piersiowej – mówi Iwona Śledź ze Szpitala Powiatowego w Wołominie. Tuż po morderstwie policja nie zabezpieczyła miejsca zdarzenia, nie od razu też zabezpieczono ślady. Nie użyto psów tropiących. Śledztwo nadzoruje wołomińska prokuratura. - Zaraz po zajściu został zabezpieczony monitoring ze wszystkich możliwych obiektów, na których są kamery. W tej chwili zapoznajemy się z tymi zapisami i ewentualnie ustaleniem osób, czy te osoby mogły być w tym miejscu, gdzie doszło do tragedii. Psów tropiących nie mogliśmy użyć, gdyż nikt na miejscu nie pozostawił żadnej czapki, kurtki więc było niemożliwe pobranie zapachu – mówi mł. insp. Maciej Karczewski, rzecznik Komendanta Stołecznego Policji. Niewykluczone, że sprawcy morderstwa odjechali pociągiem. Park znajduje się tuż obok dworca PKP. Jest uważany za bardzo niebezpieczne miejsce. - Pociąg do Łochowa odjeżdża o 18:15. Bardzo dużo osób przyjeżdża z Wołomina i tamtych okolic i tu kradną - mówi Artur, kolega Mariusza. Sprawców napadu do dziś nie udało się ująć. Policja apeluje do wszystkich, którzy 28 września wieczorem mogli widzieć napastników o kontakt.