„Opadła jej warga, ale powiedzieli, że to nie jest udar”. Dlaczego pani Doroty nie udało się uratować?

TVN UWAGA! 5367642
TVN UWAGA! 352900
Pani Dorota źle się poczuła. Dwukrotnie badali ją specjaliści. – Na pytanie o opadającą wargę powiedzieli, że to nie jest udar, tylko bezpodstawne wezwanie karetki – opowiada syn kobiety. Niestety, 60-latka zmarła.

60-letnia gdynianka Dorota Skrzypkowska na początku roku przeszła na emeryturę. Po kilkudziesięciu latach pracy za ladą, w końcu mogła nacieszyć się rodziną i zadbać o zdrowie.

- Była pogodną, szczęśliwą osobą. Lubiła spacery, lubiła chodzić na grzyby, lubiła żyć – mówi Arkadiusz Skrzypkowski, syn pani Doroty.

- Zaczęła dbać o siebie. Zdrowo się odżywiała i spędzała dużo czasu z wnuczką – dodaje Jakub Skrzypkowski, drugi syn pani Doroty.

Pierwsze niepokojące sygnały pojawiły się na początku wakacji.

- Zaczęło się od bólów brzucha. Kręciło jej się w głowie – mówi Agnieszka Grabińska, partnerka pana Jakuba.

„Skręcała się z bólu”

17 sierpnia syn pani Doroty odebrał niepokojący telefon. Jego matka poczuła się źle na spacerze i prosiła o pilne zawiezienie jej do szpitala.

- Jakiś przechodzień pomógł mi wpakować ją do samochodu. Pojechaliśmy do szpitala w Gdyni. Dostaliśmy numerek i mieliśmy czekać – opowiada pan Arkadiusz. I dodaje: - Wpadłem w szał, bo widziałem, że mama ma źrenice jak 5 zł. Skręcała się, cierpiała z bólu tak, że nie mogłem na to patrzeć.

Po jakiś czasie pojawił się lekarz.

- Wziął ją na badanie i okazało się niby, że ma zapalenie żołądka i dwunastnicy. Pomyślałem, że trzeba ją leczyć, więc zapytałem, czy przyjmą ją na oddział. Usłyszałem, że nie, bo nie ma miejsc. Jak wskazałem, że ona źle się czuje, to wzięli ją do poczekalni i powiedzieli, że zostawią ją na obserwację.

Ku zdumieniu rodziny, lekarze już następnego dnia rano poinformowali, że matkę pana Arkadiusza i pana Jakuba trzeba zabrać do domu.

- Mama ledwo stała i ledwo zrobiła krok. Jęczała z bólu – mówi pan Jakub.

- Oni powiedzieli, że nie mają miejsc i że rodzina jest od tego, żeby się zająć matką – dodaje pan Arkadiusz.

- Nie powiedzieli mi, dlaczego ją tak bardzo boli. Tylko, że to jest zapalenie żołądka i dwunastnicy i od tego się nie umiera – uzupełnia mężczyzna.

- Na wypisie nic nie było. Napisali jedynie, że ma być dieta lekkostrawna i trzeba zrobić gastroskopię w trybie ambulatoryjnym – mówi syn 60-latki.

„Nie mamy sobie nic do zarzucenia”

Czy bardzo silny ból nie oznaczał, że pacjentka powinna zostać w szpitalu aż do czasu, kiedy ustąpi?

- Taką decyzję podejmuje lekarz prowadzący. To decyzja zależna tylko i wyłącznie od lekarza – tłumaczy Małgorzata Pisarewicz, rzecznik Szpitala Morskiego w Gdyni.

Czy w sprawie pani Doroty przedstawiciele szpitala mają sobie coś do zarzucenia?

- Nie mamy sobie nic do zarzucenia, zostały wykonane wszelkie czynności, które w opinii naszych specjalistów powinny zostać wykonane – zaznacza Pisarewicz.

- Ledwo wyszedłem z matką do domu i ona od razu się położyła. Nie chciała jeść, ani nic. Cały dzień leżała, przez całą noc czuwaliśmy przy niej. Cały czas pokazywała na brzuch i skręcała się z bólu – opowiada pan Jakub.

Na przepisane badania u lekarza rodzinnego pani Dorota już nie dotarła. Nad ranem jej stan dramatycznie się pogorszył.

- Opadła jej warga, nie mogła się wysłowić. Zadzwoniłam po pogotowie. Było dwóch sanitariuszy, ale nie zbadali jej, ani nawet nie dotknęli. Podali jej lek przeciwbólowy i kazali iść do apteki – mówi Agnieszka Grabińska.

- Powiedzieli, że nie zabiorą jej do szpitala, bo musi zgłosić się do swojego lekarza rodzinnego. Na pytanie o opadającą wargę powiedzieli, że to nie jest udar, tylko bezpodstawne wezwanie karetki – mówi pan Jakub.

- Dla mnie to było zaniechanie, niedopełnienie obowiązków ze strony pierwszej karetki… to jest nie do przyjęcia – dodaje pan Arkadiusz.

Niedługo po wyjściu sanitariuszy pani Dorota straciła przytomność.

- Matce zaczęły wychodzić oczy na wierzch – relacjonuje pan Jakub.

- Około godz. 8 wzywałam drugie pogotowie, miała problemy z oddychaniem – mówi pani Agnieszka.

- Zaczęła mi spływać, dlatego zacząłem uciskać jej klatkę piersiową, chciałem, żeby ratownicy przejęli to, jak tylko wejdą. A oni po prostu weszli, położyli torby, rozpakowywali się, a na prośbę, by przejęli mamę, sanitariusz powiedział: „Pompuj, pompuj, dobrze ci idzie”. Zmienili mnie dopiero po paru minutach – opowiada pan Jakub.

Na ratunek było już jednak za późno.

- Jak dojechałem, to już mamy nie było. Było widać, że ma rozlane pół brzucha, siny ślad. Miała jakiś wylew, musiało się coś dziać – uważa pan Arkadiusz.

Jak pogotowie ocenia tę wizytę?

- Mogę opowiedzieć, co się działo na wizycie na podstawie dokumentów – zaznacza Beata Pająk-Michalik, dyrektor miejskiej stacji pogotowia w Gdyni.

- Było wezwanie z podejrzeniem udaru. Napisano, że pacjentka była przytomna, bez niedowładów. „W badaniu: parametry w normie. Brak niedowładów i objawów neurologicznych. Pacjentka sygnalizuje ból brzucha, jak wcześniej. Podano leki rozkurczowe i wydano zalecenia, co do dalszego postępowania. Jak w wypisie ze szpitala” - cytuje Beata Pająk-Michalik.

Kolejna informacja od dyrektorki pogotowia była dla nas kompletnym zaskoczeniem.

- Z relacji ratownika medycznego udzielającego pomocy pacjentce, [wynika, że] zaproponowano przewóz do szpitalnego oddziału ratunkowego, tam, gdzie chora przebywała poprzedniego dnia. Ale chora i chyba to był syn, kategorycznie odmówili przewozu do szpitala – mówi Pająk-Michalik.

Dlaczego nie ma tego w dokumentacji medycznej?

- Nie ma. Zresztą w ocenie ratownika nie było potrzeby, żeby wziąć pacjentkę, bo jej stan był określany jako dobry – mówi Pająk-Michalik.

Z nowymi informacjami natychmiast wróciliśmy do rodziny zmarłej.

- To jest całkowite kłamstwo. Mieli ją wziąć, ale powiedzieli, że jej nie wezmą. Powiedzieli, że nie ma podstaw, żeby ją w ogóle zabrać do szpitala. Mogę to potwierdzić podczas zeznań – odpowiada Agnieszka Grabińska.

Dyrektorka pogotowia przekazała nam numer telefonu do ratownika kierującego zespołem, który przed 6 rano przyjechał do pani Doroty. Mężczyzna nie zgodził się na nagranie przed kamerą. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego nie wpisał do dokumentacji braku zgody na hospitalizację kobiety, ale dodał, że stan pacjentki nie wymagał przewozu do szpitala. Czy to prawda?

O opinię poprosiliśmy Ignacego Baumberga, doświadczonego lekarza i wykładowcę Uniwersytetu Medycznego, który przez wiele lat pracował w karetce.

- Wezwanie jest bardzo poważne, bo są to objawy udaru mózgu. Osoba z takimi objawami, bez względu na to, czy one będą trwały w czasie naszej wizyty, czy znikną, to się nazywa atak przejściowego niedokrwienia mózgu, kwalifikuje pacjenta do diagnostyki neurologicznej, czyli pani powinna trafić do szpitala – mówi Ignacy Baumberg.

- Natomiast pani, która leczy się na nadciśnienie, ma, jak wynika z karty, ciśnienie 100 na 80, 100 tętna i bladą skórę. Normalne myślenie jest takie, czy przypadkiem ona nie krwawi. To oznacza szpital – dodaje Baumberg.

- Sprawa jest u prokuratora, poczekajmy na wyjaśnienie, co było powodem zgonu. My tak samo jak rodzina niecierpliwie czekamy na wyjaśnienie tej sprawy – stwierdza dyrektor Pająk-Michalik.

podziel się:

Pozostałe wiadomości