To był czerwcowy, słoneczny poranek. Pani Agnieszka wyprowadziła na spacer psa.
- Idąc alejką, zauważyłam, że jakiś gość stoi na rowerze. I pamiętam, że zwróciłam na niego uwagę, bo miał lewą rękę owiniętą czarnym, foliowym workiem. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, że będzie sprzątał trawnik. Chciałam go ominąć, ale odwrócił się. Okazało się, że trzyma w prawej dłoni aluminiowy kubek termiczny, z którego wylewa na mnie jakąś ciecz – relacjonuje Agnieszka Stopczyńska.
Kobieta natychmiast poczuła ogromne pieczenie i ból.
- Ból był tak potworny, że wiedziałam, że nie był to żaden wrzątek, więc skojarzyłam to z kwasem.
Mężczyzna zaczął uciekać. Pani Agnieszka ruszyła do pobliskiego hydrantu.
- Zaczęłam oblewać się lodowatą wodą, która według opinii lekarzy uratowała mi życie.
Półtora roku później
Od feralnego spaceru na gdańskim osiedlu „Morena”, który wywrócił życie 46-letniej Agnieszki Stopczyńskiej, minęło półtora roku, ale kobieta dopiero teraz jest w stanie mówić przed kamerą o tym, co się stało. W pierwszych miesiącach po ataku walczyła o życie.
- Wszystkie poparzone miejsca zaopatrzone były przeszczepami. Miałam opuchnięte powieki i nie mogłam otworzyć oczu. Lekarze, żeby podać mi jakiekolwiek lekarstwo, musieli te powieki rozrywać – przywołuje Stopczyńska.
Po trzech tygodniach kobieta zaczęła tracić wzrok.
- Codziennie widziałam coraz mniej. Potrzebny był ponowny przeszczep skóry powiek. I zaszycie oczu na 10 dni – wspomina pani Agnieszka.
- Oparzenia na twarzy, tułowiu, kończynach górnych i dolnych kwalifikowaliśmy jako ciężkie i głębokie. Doszło do zniszczenia nie tylko skóry, ale i struktur leżących poniżej – mówi doktor Karolina Kondej z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku.
Akceptacja
Po wyjściu z kliniki panią Agnieszkę czekała kolejna, trudna walka – o akceptację własnego wyglądu i powrót do normalnego życia.
- Przez wiele miesięcy nie patrzyłam w lustro. Będąc w szpitalu, prosiłam o zasłonięcie luster. Bałam się widoku samej siebie. Po wypadku zamknęłam się w domu. Bo tak jest bezpieczniej, bo nikt mnie nie ogląda. Po prostu się bałam – przyznaje kobieta.
- Przyjąłem taką linię kontaktu z nią, że nie będę o tym w ogóle mówił, co się stało. Że będę traktował życie, tak jakby się nic nie wydarzyło. Ona nie potrzebowała kolejnych osób, które by mówiły: „Matko Boska, co się stało?”. Ona potrzebowała wsparcia i przeświadczenia, że ludzie będą ją traktować normalnie – mówi Patryk Gochniewski, kuzyn pani Agnieszki.
Śledztwo
Policja przez wiele miesięcy próbowała ustalić, kim był napastnik, który zrujnował życie spokojnej kobiety oraz jaki był cel jego ataku. Śledczy brali pod uwagę trzy wersje zdarzeń: wybryk szaleńca, zemstę i pomyłkę.
- Ten mężczyzna był dobrze zbudowany, miał sportową posturę. Widziałam go z tyłu, był w bawełnianej czapeczce i dużych okularach słonecznych – opisuje pani Agnieszka.
Z pomocą monitoringu udało się odtworzyć drogę napastnika do centrum miasta.
- Musiał wtopić się gdzieś w tłum, albo wejść w takie miejsce, gdzie monitoring już nie łapał. On miał kaptur i ciemne ubranie, także nigdzie nie było możliwości sprawdzenia jego twarzy – mówi adwokat Marek Kanawka, pełnomocnik pokrzywdzonej.
Kilka tygodni po wypadku wydawało się, że rozwiązanie zagadki jest jednak możliwe. Na policję zgłosiła się mieszkająca na tym samym osiedlu kobieta o imieniu Agnieszka, która przypuszczała, że to ona miała paść ofiarą mężczyzny na rowerze. Powodem ataku miały być porachunki finansowe jej partnera z kontrahentami.
- Mogło być zlecenie na oblanie tej drugiej Agnieszki i sprawca, któremu być może nie pokazano dokładnie tej dziewczyny, a opisano tylko, mógł się nie zorientować, że chodzi o niewłaściwą osobę. Na dzisiaj nie ma możliwości, żeby w pełni to wyjaśnić – uważa adwokat Marek Kanawka.
Żadnej z hipotez nie udało się potwierdzić.
- Każdy z tych wątków jest otwarty. Postępowanie zostało zakończone w czerwcu tego roku, wobec nie wykrycia sprawcy. Jeżeli w jakimkolwiek momencie pojawi się informacja, która pozwoli na powiązanie określonej osoby z tym zdarzeniem, to oczywiście takie postępowanie w każdej chwili może być podjęte i kontynuowane – tłumaczy Grażyna Wawyrniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
- Bardzo bym chciała, żeby zostało to kiedyś wyjaśnione. To, czy to była pomyłka, ale nie na ponad 90 proc., tylko na 100 proc. – mówi pani Agnieszka.
Rehabilitacja
Dramat pani Agnieszki wciąż trwa, kobieta znalazła się bowiem w finansowym potrzasku. ZUS przestał wypłacać tzw. zasiłek rehabilitacyjny, a konieczność ciągłego leczenia i poważne uszkodzenie wzroku uniemożliwiają kobiecie powrót do pracy, jako technik dentystyczny.
- To zawód, który wymaga precyzji, dobrego wzroku – zaznacza.
- W jednym oku ma 40 proc. widzenia, w drugim 60 proc. Przy tym zawodzie, który ona wykonuje, gdzie trzeba być bardzo długo skupionym na jednym punkcie, ona teraz nie jest w stanie tego robić, przez co nie jest w stanie zarabiać – ocenia Patryk Gochniewski.
Pani Agnieszka utrzymuje się z oszczędności.
- Zabiegi kosztują kilka tysięcy złotych miesięcznie - podlicza.
- W momencie, kiedy człowiek potrzebuje pieniędzy na leczenie i rehabilitację, po tak ciężkim wypadku - około 3 tys. zł miesięcznie, to wsparcie państwowe jest zdecydowanie za małe. Ono jest tylko przez określony czas, na określonych warunkach, a potem człowiek jest zostawiony sam sobie – dodaje pan Patryk.
Bliscy i znajomi Agnieszki Stopczyńskiej zaangażowali się w jej walkę o powrót do normalnego życia. Prowadzona przez nich na znanym portalu zbiórka ma pomóc zdobyć, pozbawionej środków do życia kobiecie, pieniądze na jej leczenie i rehabilitację. Są potrzebne tym bardziej, że panią Agnieszkę czeka kolejna operacja.
- Znowu się zaczęły kłopoty z oczami i chyba znowu trzeba będzie zrobić przeszczep powiek – ubolewa.
Pani Agnieszka marzy, by wrócić do wykonywanego wcześniej zawodu.
- Nadal trudno jest mi patrzeć w lustro i widzieć konsekwencje tego wypadku, ale już jest lepiej. Pomału zaczynam akceptować ten wygląd. Każdego dnia cieszę się, że żyję – przyznaje.