„Nazywam się Sandra i mam 23 lata. Mieszkam pod jednym dachem z bratem, ojcem oraz matką, która cierpi na zbieractwo. W mieszkaniu panuje totalny nieporządek, pojawia się robactwo. Każdy dzień to dla mnie ciągły stres. Awantury są na porządku dziennym. W szczególności, gdy ktoś próbuje uprzątnąć mieszkanie”, list o takiej treści dostaliśmy na skrzynkę Uwagi!
Dom dziecka
Sandra miała 12 lat, gdy razem z dwoma braćmi, trafiła do domu dziecka. Powodem były zaniedbania rodziców. W rodzinnym domu panował bałagan, a miedzy matką a ojcem dochodziło do awantur.
- Mama strasznie o nas nie dbała. Chodziliśmy brudni, w porwanych ubraniach. Było widać, że jesteśmy z gorszej rodziny. Byłam wyrzutkiem – wspomina 23-latka.
Z relacji Sandry wynika, że czuła się źle traktowana w szkole.
- Byłam popychadłem. Wielokrotnie w życiu próbowałam popełnić samobójstwo. Pierwszy raz w wieku 10 lat. Przez własną matkę, która o mnie nie dbała – wskazuje młoda kobieta.
Choć problemu z alkoholem w domu nie było, to były inne.
- Jak tata wracał z pracy, to od razu grał na komputerze albo od razu spał. Było zero jakiegokolwiek zainteresowania. Mając 10 lat, potrafiłam samopas podróżować po całym Gdańsku autobusem. Na gapę. Rodzice mieli to gdzieś. Ich w ogóle nie interesowało gdzie jestem – opowiada Sandra.
Poszkodowany czuje się także brat 23-latki.
- Miałem kiedyś swój pokój, taki mały. Ale teraz cały jest zagracony po sufit. Któregoś razu przyszła matka i rozwaliła mi wszystko, wyrzuciła rzeczy z szafek na podłogę. Wpadła w totalny szał. Byłem wtedy świeżo po komunii, ale pamiętam to dobrze – przywołuje Radosław.
Starszy brat Sandry obecnie pracuje i wynajmuje mieszkanie. Do niedawna studiował, ale trudna przeszłość sprawiła, że rzucił studia, bo musiał walczyć z uzależnieniami.
- Na studia zawsze można wrócić, ale na tę chwilę nie jestem gotowy. Czuję jakbym cały czas stał w miejscu. Chciałbym więcej od życia. Nie chcę skończyć tak jak moi rodzice – tłumaczy.
Zbieractwo
Rodzice, mimo umieszczenia dzieci w domu dziecka, nie byli w stanie ich odzyskać. Głównym powodem były problemy psychiczne matki.
- Sąd rodzinny postanowił ostatecznie odebrać władze rodzicielską obojgu rodzicom. Jednocześnie stwierdził, że matka dzieci powinna podjąć leczenie psychiatryczne, z uwagi na stwierdzone zaburzenia – mówi sędzia Łukasz Zioła, rzecznik ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Gdańsku.
- Ona zbiera niepotrzebne rzeczy. Głównie ubrania, zabawki, słoiki, butelki, kartony, nawet papierki po batonikach. Cokolwiek bym wymieniła to na pewno znajdzie się u nas w domu – mówi Sandra. I zaznacza: - Kiedy ktoś próbuje uświadomić ją, że jest chora, zaczyna się awantura.
Sandra także w naszej obecności próbowała rozmawiać z matką.
- Ja tym handluję na rynku, to są moje pieniądze – stwierdziła matka 23-latki.
- A puszki? - wskazała Sandra.
- Puszki są na sprzedaż i się nie wtrącaj. Najlepiej się wyprowadź.
- A opakowania po jogurtach?
- To są moje surowce, zaraz wezwę policję i się skończy – skwitowała matka 23-latki.
Mieszkanie, o którym mowa, położone jest w centrum Gdańska. Są w nim trzy pokoje, kuchnia i łazienka. Po opuszczeniu domu dziecka Sandra i Radosław krótko przebywali w lokalach dla dorosłych wychowanków domów dziecka. Jednak po ich opuszczeniu, nie mieli gdzie się podziać i tak trafili do rodziców.
- Spałam wtedy na połamanym dziecięcym łóżku piętrowym. U góry miałam matkę, która jadła tam, miała w łóżku pełno śmieci, w nocy te śmieci na mnie spadały – opowiada Sandra.
Dwa lata temu, podczas sprzątania mieszkania, doszło do awantury i po interwencji policji matka trafiła do szpitala psychiatrycznego.
- Udało mi się wynieść z mieszkania 30 worków śmieci. Samych śmieci, to nie były dobre rzeczy. Butelki, kartony, opakowania po jogurtach. Nawet jakieś stare pieluchy by się znalazły, jeszcze z naszego dzieciństwa – mówi Sandra.
Z jej relacji wynika, że wkrótce wszystko wróciło do pierwotnego stanu.
- Mama wróciła. Byłam w tracie robienia prac na zaliczenie, na studia, jak zaczęła mnie prześladować. Pytać, gdzie są jej rzeczy, gdzie jest to czy tamto. Na przykład, gdzie jest jakaś łyżeczka – mówi Sandra. I dodaje: - Teraz praktycznie nie opuszczam swojego kąta. Zakładam słuchawki na uszy, by nie słyszeć tego, co się dzieje w tle. Ale ona potrafi przychodzić co pięć minut. Czuję się osaczona.
Studia i praca
Sandra może pracować tylko dorywczo, bo uczy się grafiki komputerowej na studiach dziennych. Naukę finansuje urząd miasta. Dziewczyna marzy, by robić i sprzedawać biżuterię z żywicy epoksydowej. Ten rodzaj materiału wymaga jednak wyjątkowej czystości.
- Mam w planach zalewać różne rzeczy w żywicy, ale póki co, to mogę sobie tylko marzyć. Nie mam możliwości robienia tego, bo potrzebne są odpowiednie warunki. Rzeczy muszą odstać 24 godziny, żeby się utwardziły – tłumaczy.
Leczenie
Na wniosek Sandry, sąd rodzinny wydał postanowienie o przymusowym leczeniu matki. Jednak samo postanowienie okazało się niewystarczające, by doprowadzić chorą do szpitala.
- Kontaktowałam się z lokalnym szpitalem psychiatrycznym. Powiedzieli, że muszę mamę przyprowadzić na oddział. W jaki sposób mam ją przyprowadzić, jak ona nie chce się leczyć? Postanowiłam zadzwonić na lokalny komisariat, żeby się zapytać, czy jest możliwość eskorty. I okazało się, że nie ma. Usłyszałam, że policja się tym nie zajmuje. To kto ma mi pomóc? Mam sama wziąć dwa razy starszą ode mnie kobietę, spętać ją i zaprowadzić do szpitala? – pyta Sandra.
- Zbieractwo można leczyć – przekonuje psychoterapeutka Marika Malicka. I dodaje: - Żeby taką osobę w ogóle zmotywować do podjęcia leczenia, potrzebny jest bardzo duży wysiłek, ponieważ osoba posiadająca takie zaburzenie, nie jest tego świadoma.
Aby rozpocząć leczenie matki, Sandra musi złożyć w sądzie nowy wniosek, tym razem o przymusowe doprowadzenie kobiety do szpitala. Kolejne sprawy przytłaczają dziewczynę, a ona sama wymaga podjęcia terapii.
- Jestem w kropce. Próbuję najpierw ogarniać podstawowe rzeczy, jak swoje zdrowie. A moje zdrowie psychiczne w żaden sposób się nie polepszy, jak mieszkam z rodzicami. To wszystko to jest reakcja łańcuchowa. Nie mam mieszkania i nie mam zdrowia. Nie mam siły żyć – mówi załamana 23-latka.
- Próbowałam praktycznie wszystkiego, żeby pomóc sobie i pomóc tej rodzinie. Ale mam tylko 23 lata i dlaczego mam cały ciężar tej rodziny dźwigać na swoich barkach? – dodaje.
Sandra już czwarty raz stara się o mieszkanie z zasobów miasta Gdańska. Dotychczas jej sytuacja nie była dla urzędników wystarczająco trudna, by otrzymać miejskie lokum.
- Ostatni mój wniosek o mieszkanie był bardzo gruby. Stos dokumentów. I takie dokumenty muszę składać co roku – mówi Sandra.
- Może mieć szansę na miejskie mieszkanie, bo w mieszkaniach wspomaganych mamy w tym momencie 18 miejsc. Jeżeli pani Sandra spełnia wszystkie wymogi, a spełnia, to jej sprawa będzie procedowana. Przyznanie tych mieszkań planowane jest do końca przyszłego roku – mówi Daniel Stenzel, rzecznik prezydenta Gdańska.
- Chciałabym skończyć studia, chciałabym pójść dalej, żeby się odnaleźć. Po prostu żyć – kwituje Sandra.