Nina Cholewicka prowadziła dobrze prosperującą szwalnię. Zatrudniała 50 osób w Chmielniku, miasteczku w województwie świętokrzyskim, w którym bezrobocie sięga prawie 30 procent. Jej kłopoty zaczęły się, gdy do kilku urzędów w Kielcach dotarł anonim o tej samej treści. Sugerował, by urzędnicy przyjrzeli się firmie. Zaczęły się kontrole. - Zaczęła się nagonka we wszystkich instytucjach – policja gospodarcza, ochrona środowiska, ZUS, PIP, w końcu urząd skarbowy – mówi Nina Cholewicka. Kontrole ZUS-u, inspekcji pracy, ochrony środowiska i policji gospodarczej nie wykazały żadnych nieprawidłowości. Jednak inspektor urzędu skarbowego w Kielcach po przeliczeniu wszystkich kwot ustalił, że Nina Cholewicka powinna zapłacić trzy miliony złotych podatku. Pani Nina odwołała się od jego decyzji do izby skarbowej. Poprosiła też o opinię biegłego. Ten ponad wszelką wątpliwość stwierdził, że inspektor myli się. Izba skarbowa przychyliła się do opinii biegłego, po czym wysłała na ponowną kontrolę tego samego inspektora. Sytuacja powtórzyła się dwukrotnie, a inspektor wciąż wyliczał nowe, niebotyczne kwoty do zapłacenia i egzekwował je. Wkrótce pani Nina straciła wszystko, co miała. Nie miała już z czego płacić rzekomego podatku, wytoczono jej więc proces karny. Ten ciągnął się kilka lat, w końcu nowy sędzia wyznaczony do sprawy powołał biegłego. Ten również stwierdził, że inspektor brał swoje wyliczenia z sufitu. Mimo bijących w oczy błędów i niekompetencji inspektora, urząd skarbowy broni go. - Inspektor miał duże doświadczenie i kwalifikacje – mówi Bogdan Niewada, dyrektor Urzędu Kontroli Skarbowej w Kielcach. – Nie przesądzajmy o opinii biegłego, toczy się wciąż postępowanie sądowe. Pani Nina jest przekonana, że sąd w procesie karnym oczyści ją z zarzutów. Zrujnowana przez inspektora fiskusa nie ma jednak pieniędzy, by wytoczyć sprawę urzędnikom i żądać odszkodowania. - Dziś wiem, że on to po prostu lubił – mówi Nina Cholewicka. – Lubił widzieć, jak jest władcą, a drugi człowiek upada.