Poznańskie zoo to - po Gdańskim ogrodzie - drugie co do wielkości w Polsce. Ewa Zgrabczyńska, rodowita poznanianka, będąc dzieckiem przychodziła tu na spacery, potem była wolontariuszką. Dziewięć miesięcy temu została dyrektorką ogrodu, wygrywając konkurs ogłoszony przez władze miasta.
Ciężka praca od początku
- Bardzo chcemy, żeby nasze zwierzaki nie tylko czuły się tu dobrze pod względem fizycznym, ale również żeby jak najmniej stresów zapewnić im tutaj w warunkach niewoli - mówi dyrektorka. Do pracy wzięła się od razu po objęciu dowodzenia ogrodem.
- Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłam, było zaprowadzenie tam [do małpiarni - red.] prezydenta i przedstawicieli rady miasta, aby pokazać im w jak dramatycznych i nieludzkich warunkach można utrzymywać małpy - wspomina Ewa Zgrabczyńska. Na efekty nie musiała długo czekać - koczkodany zostały przeniesione do innych ogrodów zoologicznych, które mogły im zapewnić godne warunki.
Kurczaki dla kotów, rybki dla wydry
W ogrodzie, w charakterze opiekunów, asystentów i pracowników dydaktycznych, pracuje prawie 140 osób. Pomagają im wolontariusze. Muszą się oni zająć ponad 2,5 tys. zwierząt mieszkających w zoo.
- Kurczaki dla kotów, a rybki dla wydry - tłumaczą reporterce UWAGI! pracownicy zoo. Każdy z nich ma swoich stałych podopiecznych. - Ja zajmuję się głównie wydrą, fokami, niedźwiedziami i tygrysami - tłumaczy Mateusz Cyranik. Zaraz potem wsiada na rower i zawozi zwierzakom pudła z przygotowanym jedzeniem. Widząc go z oddali foka radośnie podskakuje.
- Wie dobrze. Jak ja przychodzę, to różne zadania im daję - mówi o foce, która wita go z radością. Foki dostają ryby właśnie w zamian za wykonanie różnych sztuczek.
Dyrektorka ogrodu chciałaby, aby było w nim jak najmniej wysokich płotów i krat. Liczy na rozwagę zwiedzających. Publiczność nie zawsze jednak okazuje się odpowiedzialna.
Tak było w przypadku foki Maksia, która odeszła po tym, jak połknęła wrzuconą do basenu zabawkę. - Był to dla nas olbrzymi cios - przyznaje Ewa Zgrabczyńska. Po chwili do jej oczu napływają łzy. - Po Maksiu została nam tylko tabliczka. Mamy nadzieję, że ten pyszczek, który... to są momenty, kiedy nie bardzo można coś powiedzieć. To jest ciemna strona zoo, która nie powinna istnieć - mówi.
Zabawy z niedźwiedzicą
Zdarza się, ze zoo pomaga zwierzętom, które nagle znalazły się w potrzebie. Tak było m.in. w przypadku młodej niedźwiedzicy Cisnej, którą znaleziono w kwietniu w Bieszczadach. Przez kilka dni jej matka nie pojawiała się w pobliżu, więc trafiła do ośrodka rehabilitacji zwierząt w Przemyślu. Tam okazało się, że nie ma szans, by wrócić do życia w naturze. Przygarnięcie zwierzaka zaoferowało wtedy poznańskie zoo.
Ewa Zgrabczyńska do niedźwiedziarium wchodzi w specjalnym stroju - grubych spodniach-ogrodniczkach, od których niedźwiedzie dziecko lubi odrywać kieszenie.
- Wie, że w tych kieszeniach są telefony i klucze. Wie, że kieszenie się urywa i potem się fantastycznie bawi z Barim [psem - red.] w gonitwę - mówi z uśmiechem dyrektorka zoo. Pokazuje też ocalonego z fermy lisa Bazylka. - Będzie specjalnym emisariuszem idei związanej z zakazem hodowli zwierząt przez przemysł futrzarski. Będzie spotykał się z dziećmi - zapowiada.
I właśnie na edukacyjny aspekt zoo zwraca szczególnie uwagę. - Jeżeli dziecko wyjdzie z ogrodu zoologicznego z przeświadczeniem, że nie chce kupić figurki z kości słoniowej w przyszłości, bo będzie pamiętało, że oznacza to mord dokonywany na słoniach, jeżeli zobaczy lemury i nauczy się, że jeśli nie będzie lasów na Madagaskarze, to nie będą miały one gdzie się schronić, gdzie żyć, to jest to ten niezwykły zysk dla przyszłych pokoleń - tłumaczy.