Po emisji dwóch pierwszych odcinków zawierających bardzo niepokojące informacje o działaniach monterów spółki energetycznej Enea zostaliśmy zasypani lawiną maili, telefonów i kontaktów od kolejnych poszkodowanych klientów. Zdecydowana większość sygnałów pochodziła z zachodniej Polski, czyli rejonu, który obsługuje Enea. Zarząd spółki konsekwentnie odmawiał spotkania z nami, na którym mogłyby się wytłumaczyć z bulwersujących zarzutów. Mimo to z naszymi pytaniami zjawiliśmy się w siedzibie koncernu raz jeszcze. - Nie ma takiej możliwości by skontaktować się kimkolwiek ze spółki Enea Operator – mówi nam Piotr Ludwiczak z biuro prasowego Enei. Z całej masy maili z kolejnymi sygnałami o poszkodowanych klientach postanowiliśmy sprawdzić te najbardziej wiarygodne. W trakcie zdjęć spływały jednak kolejne sygnały. - Trzy lata żyłam bez prądu. Rzecznik Praw Konsumenta pokierował mnie jak mam dalej postępować, podałam sprawę do sądu, do Słubic. Sąd to umorzył. Nakazał podłączyć licznik. Mimo decyzji sądu musiałam wpłacić pieniądze. Oni nie muszą kierować się wyrokiem sądu. Tak mi odpowiedziano – skarży się Elżbieta Nurkiewicz. Kolejny poszkodowany to Tomasz Zamojski, leśnik z Bydgoszczy. Oskarża monterów Enei o to, że zniszczyli mu licznik i bezpodstawnie oskarżyli o kradzież prądu. Co więcej, zrobili to, gdy w domu była tylko jego 80-letnia babcia. - Kontrolę rozpoczęto o 14:30. Ja mam na to świadków, że ja o tej godzinie byłem w pracy. Kiedy ja jestem w pracy kontrolerzy nie mają prawa ani wejść na teren mojej posiadłości, ani nic kontrolować. To jest ewidentne złamanie przepisów – opowiada Tomasz Zamojski. Prawo Energetyczne mówi jasno: „wejście na teren nieruchomości i kontrola odbywa się w obecności odbiorcy bądź osób przez niego upoważnionych”. Po emisji dwóch pierwszych reportaży o poważnych podejrzeniach, że monterzy Enei działają na szkodę klientów jedyną reakcją spółki Enea było oświadczenie: „Ufamy swoim pracownikom, którzy codzienną pracą udowadniają, że wykonują swoje obowiązki w sposób rzetelny i odpowiedzialny.” W końcu trafiamy na jeden z najbardziej kuriozalnych zarzutów kradzieży prądu. Małżeństwo Marleny i Mirosława Serwaczaków zostało o to oskarżone, mimo, że nie mają oni nawet dostępu do swojego licznika. - Jedynie możemy spojrzeć przez szybkę na nasz licznik. Nikt z lokatorów nie posiada kluczy do liczników. Klucze posiadają tylko administrator budynku i energetyka. Powiedziałem zatem, że będę starał się w telewizji o pomoc, to mi powiedziano, że i tak telewizja nić mi nie pomoże – relacjonuje Mirosław Serwaczak. Tymczasem zaledwie 3 dni po naszej wizycie u państwa Serwaczaków otrzymali oni zaskakujący list od Enei, w którym koncern bez wyjaśnienia anuluje karę za rzekomą kradzież prądu. W końcu docieramy do człowieka, który także oskarżony o kradzież prądu wygrał z Eneą wszystkie sprawy w sądzie i udowodnił swoją niewinność. Zanim Marian Kończal dostał ten ostateczny wyrok potwierdzający jego niewinność spędził ponad 4 lata na walce z Eneą w sądzie. -Pan adwokat zażyczył sobie żeby poprosić z sądu kserokopie poprzednich rozpraw. I to on wykrył te sprzeczności. Przede wszystkim dopisali, że w niedokładny sposób uszkodzone plomby legalizacyjne - mówi Marian Kończal. Jednym z dowodów, jakie przyczyniły się do zwycięstwa pana Mariana był protokół kontrolny. Informacja o uszkodzeniu plomb ewidentnie dopisana została po przeprowadzeniu kontroli. - Kontroler powiedział, że nie pamięta ile było plomb i jakie były plomby – dodaje Marian Kończal. To jeden z najważniejszych momentów procesu. Na pytanie sądu o szczegóły rzekomej kradzieży prądu kontroler Enei powtarza w kółko jeden zwrot: nie pamiętam. Jeden z dużych branżowych bankietów. W luksusowym warszawskim hotelu Shearton odbywa się dyskusja nad najważniejszymi problemami sektora energetycznego. Potentaci branży energetycznej bawią się tu z biznesmenami z innych branż. Po bezskutecznych próbach skontaktowania się z zarządem Enei postanawiamy wejść w środowisko z dramatycznymi nagraniami osobiście. Niestety nikt nie chciał zagłębić się w temat. - Kolejne rządy nie robiły w energetyce przez dwadzieścia lat nic. Dziś ludzie, którzy mają problemy, a mają je z powodu niejasnych, czasami głupich wręcz, przepisów prawnych, mogą pisać, jak to się kiedyś mówiło, na Berdyczów… - podsumowuje Robert Gwiazdowski, ekonomista Centrum im. Adama Smitha. Podejmując ten temat, podobnie jak zawsze, kierowaliśmy się hasłem ”UWAGA! w Twojej sprawie”. Liczyliśmy też, że odpowiednie instytucje w końcu zareagują. Teraz, jest na to szansa. Po naszych reportażach Urząd Regulacji Energetyki zapowiedział kontrolę spółki Enea. Jej celem ma być sprawdzenie, czy podobne działania jak opisane w naszych materiałach nie należą do stałych praktyk.