Pani Małgorzata Link samotnie wychowuje czworo dzieci. Jej jedynym źródłem utrzymania są świadczenia rodzinne, żyje skromnie, pieniędzy brakuje praktycznie na wszystko. Dlatego korzysta z pomocy fundacji „Damy Radę”. Jak przekonuje kobieta, nie stać jej na kupowanie świeżych warzyw i owoców.
- W zeszłym roku otrzymałam grejpfruty. Do dzisiejszego dnia, jeżeli chodzi o owoce i warzywa, nie ma nic. Są tak drogie, że nie zawsze mnie stać na ich zakup. Na szczęście moje dzieci są tak wyrozumiałe i tak kochane, że nie naciskają na mnie. Czasami serce mnie ściska, bo wiem o tym, że chciałyby zjeść, a mnie na to nie stać - mówi Małgorzata Link.
Informacje o embargu stały się pozytywną wizją dla rodzin wielodzietnych, które miały nadzieję na otrzymanie części zbiorów pochodzących z nadwyżek.
- Poniekąd mnie to ucieszyło, wpadła mi myśl, że my, rodziny wielodzietne, będziemy wdzięczne za okazaną pomoc. Cztery razy w tym roku dzieci jadły truskawki, o jagodach i malinach nawet nie wspomnę, widziały je na targach. Jabłka jadły tylko raz - tłumaczy pani Małgorzata.
Tymczasem magazyny banków żywności świecą pustakami. Podopieczni fundacji nie mogą uzyskać żadnej pomocy. Do banków trafiają jedynie niewielkie ilości zbiorów. Dwa razy w tygodniu przedstawiciele warszawskiego banku żywności odwiedzają największy rynek hurtowy warzyw i owoców w Broniszach. Mimo dużych zapasów, rolnicy nie są chętni do oddawania nadwyżek produktów najuboższym.
- Problem tkwi w tym, że nie ma przepisów wykonawczych. Rolnicy czekają na dobrą cenę. Oczekują, że będą to naprawdę realne pieniądze i pomoc. Wahają się z przekazywaniem nam produktów. Czekają, aby były to takie pieniądze, które pokryją całą pracę i środki, które włożyli w produkcję - wyjaśnia Beata Macios, Bank Żywności SOS w Warszawie.
Jedni z największych producentów żywności przyznają, że ze względu na wprowadzone embarga, mają w tym roku kłopoty ze sprzedażą swoich produktów.
- Kilka tysięcy rodzin mogłoby uzyskać wsparcie. Nie mamy jednak osób, które mogłyby fizycznie zająć się przekazaniem produktów. Jest to nieopłacalne. Musiałbym ponieść dodatkowe koszty - zapakowania i zawiezienia w odpowiednie miejsce. Nie wiem, gdzie i komu mogę takie rzeczy podarować - przekonuje Andrzej Winowicz, Grupa Producentów Warzyw i Owowców „Biotoma”.
Rolnicy z największego polskiego zagłębia produkcji papryki w okolicach Radomia też ponoszą straty. Prezes jednej z grup producenckich szacuje, że tylko w tym rejonie na wysypiska może trafić 27 tys. ton papryki.
- Żaden bank żywności, czy fundacja, do tej pory nie zgłosiła się do nas. Sam jeszcze nie szukałem. Czekamy na ostateczne wytyczne z Agencji Rynku Rolnego jakby to miało wyglądać, jakie kwoty będą przeznaczone na refundację. Niesprzedana papryka zostaje wyrzucona na pole. Można ją rozdać. Jednak przetrzymujemy ją do takiego momentu, aby nie można było zrobić z nią nic. Zawsze może pojawić się klient, któremu będzie można ją sprzedać - mówi Roman Sobczak, Grupa Producentów Warzyw i Owoców „Polska Papryka”.
Jeden z największych polskich producentów pomidorów twierdzi, że na embargu traci tygodniowo milion złotych. W gospodarstwie w Łęgajnach pomidory trafiają nie tylko na wysypisko, dostają je także olsztyńskie organizacje charytatywne.
- Każdy ma inny rodzaj wrażliwości, każdy ma swoją chęć pomocy. Ten temat jest tematem wrażliwym. Ci ludzie też bardzo ciężko pracują. Starają się maksymalizować zyski, wytrwać na rynku, który jest bardzo konkurencyjny. Trudno zmuszać kogoś żeby rozdawał towar, który nominalnie może sprzedać - wyjaśnia Marek Romanowski, Prezes Zarządu Gospodarstwa Ogrodniczego Łęgajny.
W czym zatem tkwi główny problem z przekazywaniem żywności dla osób potrzebujących?
- Minister nie ma bezpośredniego instrumentu, aby od razu wskazać wysokość rekompensaty. Na dzień dzisiejszy nie jest ustalone, jaki procent środków finansowych dostanie przedsiębiorca przekazujący na organizację charytatywną swoje produkty. Niestety nie zmuszę danej organizacji, czy grupy producenckiej żeby ten towar przekazała - mówi Tadeusz Nalewajk, wiceminister rolnictwa.