Dziewczynka z plakatu

Siedem lat temu Władzia była twarzą kampanii na rzecz rodzin zastępczych. Dziewczynka nie tylko firmowała akcję, dzięki której dom znalazło 2,5 tysiąca dzieci. Sama szukała rodziców. Znalazła opiekunów a jej los miał być historią jak z bajki. Niestety. Po siedmiu latach jej rodzina zastępcza rozpadła się.

- Na tym plakacie widzimy dziewczynkę, która siedem lat temu poszukiwała rodziny zastępczej. Tak jej się życie ułożyło, że wraz z rodzeństwem trafiła do domu dziecka. Dzięki wizerunkowi dziewczynki z plakatu znalazło dom 2,5 tys. dzieci. Mija siedem lat i nasza dziewczynka z plakatu ponownie znajduje się w domu dziecka – mówi Andrzej Olszewski, koordynator kampanii Szukam Domu. Rok temu zastępcza matka Władzi wystąpiła do sądu o rozwiązanie rodziny zastępczej i o rozwód. - Żona mówiła, że poświęcam jej za mało czasu. Były problemy między nami i nasze drogi rozchodziły się. Zdecydowaliśmy się na terapię. Rozmawialiśmy. Ale nie doszliśmy do żadnego kompromisu – wyjaśnia Adam Kurdasiński, ojciec zastępczy Władzi. Władzia, jej rodzeństwo i troje innych dzieci, z którymi wychowywała się przez ostatnie siedem lat, wrócili do sierocińca. - Tak głupio, że znalazłam sobie rodzinę, która się rozsypała. Byłam na plakacie. Przecież powinnam dawać przykład innym - mówi Władzia Kwiatkowska. Władzię porzuciła biologiczna matka, gdy dziewczynka miała sześć lat. Rodzice na wiele lat zniknęli z jej życia. - Od momentu, gdy dzieci trafiły do naszej rodziny, ojciec pokazał się kilka razy. Przez siedem lat był może trzy razy. Kiedy decyzją sądu dzieci zostały skierowane do ośrodka, biologiczny ojciec stwierdził, że teraz on chce się nimi zająć - dodaje Adam Kurdasiński. Biologiczny ojciec Władzi zaczął odwiedzać swoje dzieci. Do placówki, gdzie trafiły, przychodzi nawet trzy razy w tygodniu. Mimo rozpadu swojego małżeństwa i rodziny zastępczej, Kurdasiński chce samodzielnie wychowywać Władzię i pozostałe dzieci. Nie może się z tym pogodzić ojciec biologiczny. Między mężczyznami narasta konflikt. - Walka jest między osobami dorosłymi i powinna być między dorosłymi. Niestety, w tym przypadku dzieci są we wszystko wplątane. Wszystko toczy się przy ich udziale - opowiada Elżbieta Grabowska, dyrektorka placówki interwencyjnej Sindbad. Dzieci nie chcą wrócić do biologicznego ojca. Pragną powrotu do ojca zastępczego. - My nie chcemy do ciebie iść, i nie możesz nas do tego zmuszać – dzieci informują Franciszka Kwiatkowskiego. - To jest bardzo bolesne, że nie chcą być ze mną. Nie dziwię się, bo może się co nieco odzwyczaiły. Jak będę tu non stop chodził, to dzieci się nawrócą – wierzy Franciszek Kwiatkowski. Sąd rodzinny zdecydował, że po zakończeniu roku szkolnego, dzieci mają trafić do domu dziecka. Wyrok nie jest prawomocny. Na takie rozwiązanie nie chcą też zgodzić się ojcowie. - Sąd ustalił, m.in. na podstawie opinii Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno Konsultacyjnego, że te dzieci z ojcem biologicznym nie są związane. Żadnych więzi emocjonalnych między nimi nie ma. Jego sytuacja życiowa też nie gwarantuje poczucia bezpieczeństwa finansowego i emocjonalnego. Sąd uznał, że nie jest teraz wskazane, żeby te dzieci wróciły do rodziny biologicznej. Nie mogą też wrócić do rodziny zastępczej, bo ta przestała istnieć. A pan Adam Kurdasiński nie spełnia wymogów ustawy - tłumaczy Jarosław Sablik, rzecznik Sądu Rejonowego w Cieszynie. Nie spełnia warunków, gdyż nie ma stałej pracy. Dom, do którego chce zabrać dzieci, jest wynajmowany. - Sam jestem w stanie zapewnić dzieciom normalne warunki życia. Jest wiele osób, które chcą nam pomagać. A to, że ja jestem sam, to nie znaczy, że dom nie funkcjonuje normalnie. Czekam, wszyscy czekamy. Dzieci czekają na przyjazdy tutaj. Kondycja psychiczna ich jest bardzo zła. Denerwują się. Opuściły się w szkole – mówi Adam Kurdasiński. Lęk dzieci jest tym większy, że nie tylko nie wiedzą, kto się nimi zajmie, ale także czy nadal będą mogły wychowywać się razem. - Bardzo się boję, że trafię do domu dziecka. Jestem przyzwyczajona do tego, że jesteśmy wszyscy razem. Wiadomo, jesteśmy z sobą zżyci – mówi Władzia. - Sytuacja praktycznie jest bez wyjścia. Trzeba wybrać to, co jest najlepsze dla tych dzieci. A najlepsze dla nich jest, żeby zostały odizolowane od konfliktu. Trzeba im stworzyć jakieś poczucie stabilności. Dlatego istotne jest, aby to postępowanie zakończyło się prawomocnie – uważa Jarosław Sablik. Zobacz także:Rysio jest w domu dziecka

podziel się:

Pozostałe wiadomości