Marian K. jest od lat wychowawcą w domu dziecka w Sanoku. Znany i wpływowy nie tylko w tym mieście, ale i na całym Podkarpaciu, jako polityk SLD zasiadał w Sejmie. Trzy lata temu przegrał wybory i wrócił do pracy w domu dziecka. Pełni jednak funkcję wiceprzewodniczącego rady powiatu. Ponad miesiąc temu kilkoro wychowanków domu dziecka opowiedziało swoim opiekunom, że Marian K. źle ich traktuje. Z relacji wynikało, że zachowuje się agresywnie, krzyczy i wyzywa, a nawet bije dzieci. W spisanych na prośbę psychologa oświadczeniach dzieci opisywały swoje relacje. - Po ich przeczytaniu byłam zszokowana – mówi Anna Chytła, dyrektor domu dziecka w Sanoku. – Człowiek, który krzywdzi dzieci, szczególnie takie, które i tak są już przez los skrzywdzone, nie powinien pracować z dziećmi. Uznałam, że tej sprawy nie można odwlekać, trzeba ją załatwić. Sprawa została upubliczniona – miała zająć się nią policja, prokuratura, urząd wojewódzki, urząd powiatowy. Ale nikt się na dobre nie zajął. Policja w Sanoku odesłała dokumenty do tamtejszej prokuratury rejonowej, bo w komendzie powiatowej pracuje brat wychowawcy i policjanci nie chcą być podejrzewani o stronniczość. Prokuratura wyłączyła się ze śledztwa, także ze względu na znajomość niektórych prokuratorów z Marianem K. Z kolei urzędnicy wojewódzcy z Rzeszowa czekają na działania policji i prokuratury, natomiast starosta sanocki wyznaje wprost, że nie zamierza zająć się sprawą. - Mam nie tylko tę placówkę, ale też kilkanaście innych – mówi Wacław Krawczyk, starosta powiatu sanockiego. – Nie jestem pogotowiem opiekuńczym. Czekam do rozstrzygnięcia. Dzieci też muszą czekać. O Marianie K. boją się mówić otwarcie inni wychowawcy z domu dziecka. Jedna z nich przyznaje, że to, co usłyszała od dzieci uznała za wiarygodne, rozmawiała także z Marianem K., który zaprzeczył, jakoby brutalnie traktował wychowanków. Wychowawczyni nie chce jednak ujawnić się – boi się pozycji Mariana K. w powiecie sanockim. - Wiele razy dawał mi do zrozumienia, żebym zastanowiła się, gdzie jest moje miejsce – mówi Anna Chytła, dyrektor domu dziecka w Sanoku. – Jako wiceprzewodniczący rady powiatu jest nade mną. Próbowałam rozwiązać ten problem, rozmawiając z ludźmi stojącymi wyżej, ale za każdym razem dostawałam sygnał, że na pewno przegram. Pani dyrektor mogła tylko starać się ograniczyć kontakt wychowawcy z dziećmi. Postanowiła, że będzie zajmował się dyżurami przy drzwiach domu dziecka. Marian K. najpierw poszedł na zwolnienie lekarskie, a potem wrócił do pracy i zignorował decyzję pani dyrektor, sam rozpisał sobie grafik zajęć i nadal zajmuje się dziećmi. - Zdarzenia opisane przez dzieci nie miały nigdy takiego biegu, jak opisują dzieci – powiedział Marian K. reporterowi UWAGI! przez telefon. A o byłej wychowance, dziś 30-letniej kobiecie, która opowiedziała reporterowi UWAGI!, jak przed laty była za karę za palnie papierosów ciągnięta przez Mariana K. za włosy po schodach, ten powiedział, że nie ma podstaw, by uważać, że ona w ogóle istnieje. Jednak determinacja pani dyrektor domu dziecka w dochodzeniu praw swoich podopiecznych zaczyna w końcu przynosić skutki. Śledztwo w sprawie stosowania przemocy w sanockim domu dziecka trafiło do prokuratury w Krośnie. W półtora miesiąca od zgłoszenia pani dyrektor śledczym w końcu udało się przesłuchać dzieci. Sprawą zainteresował się też rzecznik praw dziecka, który zażądał wyjaśnień od urzędników.Zobacz rozmowę pani dyrektor z krośnieńskim prokuratorem, która nie znalazła się w programie.