Powodem jest to, że istniejący grafik pracy neurochirurgów we wrocławskich szpitalach w rzeczywistości nie powinien istnieć, a o brakach kadrowych wojewoda dolnośląski nie był informowany na bieżąco. Sprawa grafików dyżurów lekarskich wypłynęła, kiedy lekarze ze Szpitala Uniwersyteckiego przy ul. Borowskiej we Wrocławiu odesłali ratowników z rannym 8-latkiem do innego szpitala, bo placówka - jak tłumaczono - nie miała dyżuru neurochirurgicznego.
Odwołany dyrektor tłumaczył, że taki grafik istniał, bo we Wrocławiu nie ma aż tylu lekarzy neurochirurgów, żeby mogli dyżurować przez całą dobę w każdym szpitalu. - Wojewoda oczekiwał, że o problemach z brakiem neurochirurgów we wrocławskich szpitalach będzie informowany na bieżąco i bezpośrednio - powiedziała dziennikarce Uwagi! TVN Marta Libner, rzecznik prasowy Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego. - Niestety, dowiedział się o tym za pośrednictwem mediów. W związku z tym podjął decyzję o zwolnieniu dyrektora Wydziału Polityki Społecznej.
TVN UWAGA! 1347798
- Tzw. ostre dyżury neurochirurgiczne funkcjonowały w systemie zdrowia przez poprzednie lata. Na Dolnym Śląsku dążyliśmy do ich likwidacji od listopada zeszłego roku, bo ich skutkiem było ciągłe odsyłanie pacjentów z jednej placówki do drugiej - dodaje Marta Libner. - Oficjalnie zlikwidowaliśmy ten system w marcu. Okazało się jednak, że niektóre szpitale mają duże braki kadrowe i nie mogą skompletować zespołu neurochirurgów. Przyjęto więc, za zgodą konsultanta wojewódzkiego w dziedzinie neurochirurgii oraz całego grona dyrektorów szpitali i ordynatorów oddziałów, rozwiązanie tymczasowe: wszystkie oddziały neurochirurgiczne mają dyżurować siedem dni w tygodniu 24 godziny na dobę, ale jeśli nie ma dwóch neurochirurgów na miejscu, może mu asystować chirurg ogólny.
TVN UWAGA! 1348581
Wypadek ośmioletniego Bartka wstrząsnął całą Polską. Potrącony przez dwa auta chłopiec w bardzo ciężkim stanie został przetransportowany śmigłowcem do Uniwersyteckiego Szpitala we Wrocławiu – placówki, w której centrum urazowe powstało specjalnie po to, żeby pomagać właśnie ofiarom wypadków z wielonarządowymi obrażeniami. Jest tam specjalistyczny sprzęt i wykwalifikowana kadra lekarzy. Na miejscu ratownicy dowiedzieli się jednak, że szpital nie przyjmie dziecka i musieli lecieć do innej placówki. Chłopiec trafił do szpitala przy ul. Weigla we Wrocławiu, który pełnił ustalony ostry dyżur neurochirurgiczny. Tam - pomimo długiej reanimacji - Bartek zmarł. Sprawę bada prokuratura.