- Do posterunku policji w Białym Borze leśniczy przywiózł 14 letniego chłopaka, którego znalazł w lesie – mówi Jerzy Sajchta z Prokuratury Rejonowej w Szczecinku. - Chłopak nie miał obuwia i nie można było się z nim porozumieć, bo był obywatelem niemieckim i nie znał polskiego. Dlaczego opiekunowie wywieźli młodego Niemca do lasu? Czy tak miała wyglądać jego resocjalizacja? Nie udało nam się dowiedzieć, bo nikt z ośrodka nie chciał na ten temat rozmawiać. To, w jaki sposób funkcjonuje ośrodek w Brzeźnicy owiane jest tajemnicą. Mało, kto wie, jaka młodzież tam przebywała. O tym, co tak naprawdę dzieje się w gospodarstwie resocjalizującym młodych Niemców nie wiedzą nawet lokalne władze. Sam ośrodek powstawał w dość dziwnych okolicznościach. - Przyszli do mnie panowie i pytali, co trzeba zrobić, by otworzyć placówkę – mówi Teresa Kulczyńska, kierowniczka wydziału oświaty w Białym Borze. - Nazywali to placówką wychowawczą, w której miały być trudne dzieci niemieckie. Zapytałam, w jakiej formie chcieliby te dzieci ulokować. Powiedzieli, że badają to, że jeszcze dokładnie nie wiedzą. Panowie znaleźli wyjście i zamiast placówki opiekuńczej założyli gospodarstwo agroturystyczne, do którego sprowadzili nieletnich, którzy w Niemczech mieli problemy z prawem i zaczęli ich resocjalizować. Kilku mieszkańców z okolicy pracowało w ośrodku jako nauczyciele. - Dwa miesiące tam pracowałem i odpuściłem tę robotę – mówi były nauczyciel. - To było użeranie się na okrągło, bo to nie jest łatwa młodzież. Już nikt sobie z nimi nie daje rady. Czasami im odbijało i robili swoje. Wtedy zaczynały się popychanki, kto tu rządzi. Po rozmowie z nauczycielem okazało się, że podobnej młodzieży jest w okolicy bardzo dużo. Rodziny zastępcze, które opiekują się młodzieżą niemiecką mają zakaz mówienia o swoich podopiecznych. Nie mogą mówić też o organizatorach tej resocjalizacji. Nam udało się dotrzeć do kobiety, która przez wiele lat resocjalizowała młodzież sprowadzaną do Polski przez Fundację OAZA z Kościerzyny. - Zdarzały się dzieci, które miały rozboje na swoim koncie, czy nieumyślne spowodowanie śmierci podczas bójki. Były też dzieci o skłonnościach pedofilskich, 8 letnie prostytutki czy 7 letnich złodzieje – mówi była pracownica fundacji Misja Chrześcijańska „Oaza”. - Dzieci trafiały do prostych ludzi, wiejskich rodzin i zdarzały się takie sytuacje, że dziecko nadużywało alkoholu, albo uciekało albo też dochodziło do przemocy ze strony tego dziecka. Rodzin opiekujących się nieletnimi Niemcami jest bardzo dużo. Udało się nam odwiedzić kilka z nich. Za każdym razem okazywało się, że opieka nad młodymi Niemcami to dobry interes. - Każda fundacja pracuje w innym systemie – mówi była pracownica fundacji Misja Chrześcijańska „Oaza”. - Dzieci niemieckie przeważnie dostawały 100-150 zł na ubrania, 100-120 kieszonkowego. Około 1000 zł otrzymywało się na utrzymanie takiego dziecka, no i dodatkowo pensję. Są fundacje, które na jedno dziecko płacą do 4 tys. euro. O tym, jak dużo jest niemieckiej młodzieży tylko na Pomorzu świadczy fakt, że mają swoją szkołę, która znajduje się w Gostomiu. Za naukę płacą niemieckie organizacje, które wysyłają dzieci na resocjalizację. Bezpośredni nadzór nad szkołą w Gostomiu, jak i nad rodzinami które zajmują się resocjalizacją niemieckiej młodzieży - sprawuje organizacja AWO z Mannheim. Przez kilka miesięcy pytaliśmy jej przedstawicieli o szczegóły projektu. Do dziś nie udało nam się uzyskać odpowiedzi na nasze pytania.