„Nie jestem w stanie oddychać”
Od trzech lat mieszkańcy jednej z dzielnic Świdnicy skarżą się na chemiczny, drażniący zapach odczuwalny w rejonie, gdzie znajduje się klika zakładów przemysłowych. Jako winowajcę wskazują producenta włókniny termoizolacyjnej i dźwiękochłonnej do produkcji detali samochodowych. - To jest jakaś trucizna, która powoduje, że lecą mi łzy z oczu. Nie jestem w stanie normalnie oddychać – opowiada Alicja Ryngwelska. I dodaje: - Mieszkam w okolicy tego zakładu. Jest tutaj nasz miejski ośrodek sportu, gdzie trenuje wiele dzieci. Jeśli wtedy zakład uruchamia produkcję, odór idzie z wiatrem.
- To kwaśny, duszący dym. Kilka lat temu zaczęło się nasilać. Duszący odór, którym nie da się oddychać – dodaje Łukasz Soboczyński.
Dla części mieszkańców unoszące się odory to prawdziwy koszmar. Gdy się pojawiają, muszą zamykać okna, nie wychodzą z domu. Pani Elżbieta nie może z mężem przebywać na swojej działce.
- Weszłam na działkę, poczułam swąd palonego plastiku. Powiedziałam mężowi, że chyba nie dam rady i zemdlałam – wspomina. I dodaje: - W ciągu pięciu lat wysłałam wiele pism do szeregu instytucji, m.in. do sanepidu, WIOŚ-u, GIOŚ-u czy starostwa powiatowego. Bez rezultatu.
Kłopot mieszkańców potwierdzają także przedstawiciele straży miejskiej.
- Z przeprowadzonych wśród mieszkańców ankiet wynika, że te wyziewy bardzo negatywnie wpływają na komfort życia mieszkańców. U wielu powstały jakieś dolegliwości chorobowe - mówi Edward Świątkowski, zastępca komendanta Straży Miejskiej w Świdnicy.
Kontrole
Wojewódzki inspektorat ochrony środowiska czterokrotnie badał emisję pyłów i gazów. Nie do końca wiadomo jakimi metodami, bo nie jest to ujęte w raportach. Jednak tylko dwukrotnie pobrał próbki - podczas jednej z kontroli, tylko z jednego komina.
- Nie znaleźliśmy, w procesach prowadzonych przez zakład źródła odoru. Jeśli dostajemy takie wyniki od akredytowanego laboratorium, nie mamy podstaw sądzić, że jest inaczej – tłumaczy Beata Merenda, rzecznik prasowy WIOŚ we Wrocławiu.
Prokurator Robert Netczuk mógł zamknąć śledztwo na podstawie wyników badań WIOŚ, które nie wykazały przekroczenia norm. Nie mógł się jednak pogodzić z krzywdą mieszkańców. Przesłuchał kilkudziesięciu mieszkańców, zapoznał się całą dokumentacją. - Pochodzę z Górnego Śląska, konkretnie z Katowic. Mieszkałem na styku dwóch hut i trzech kopalń więc wszystkie doznania zapachowe w wieku dziecięcym było mi dane poznać. W pewnym momencie widziałem też, jak miasto sobie z tym radzi – opowiada prokurator Netczuk. I dodaje: - Po analizie danych zebranych nabrałem przeświadczenia, że problemem nie jest sam odór. Trzeba zbadać skład chemiczny substancji.
Prokurator postanowił dokonać pomiaru tego, co wydostaje się z kominów dużego zakładu produkcyjnego – dronami.
- Spodobała mi się ta metoda, bo osoba kontrolowana nie ma możliwości utrudniania przebiegu czynności – podkreśla Robert Netczuk.
Drony nad kominem
Pokaz metody z dronami wykonała dla nas firma z Lublina. Prawdziwe pomiary były bardziej skomplikowane i wszechstronne. Trwały kilka dni, do czasu procesu prokurator nie może jednak ujawnić szczegółów metody pomiarów, dokładnych wyników ani nazwy firmy, która je wykonywała.
- Próbujemy dowiedzieć się, czy w palenisku spalane są śmieci. Pobieramy próbkę, która będzie analizowana – mówi o wykonanym dla nas pokazie Marcin Brzozowski z firmy United System USM.
Pomiary przeprowadzone dla prokuratury wykazały, że wielokrotnie przekroczone zostały normy cyjanowodoru, chlorowodoru tlenku azotu i amoniaku. Odory były uciążliwe nawet wtedy, gdy prokuratura prowadziła śledztwo.
- Na wyniki badania czekaliśmy około trzy miesiące. Biegły toksykolog potwierdził, że stężenia na tym terenie wyczerpują znaczenia doprowadzenia do rozprzestrzenienia się substancji toksycznej i duszącej – mówi prokurator Netczuk.
„To opinia bardzo korzystna”
Spotkaliśmy się z przedstawicielami firmy Adler. Po złożeniu do sądu aktu oskarżenia mogli jako strona zapoznać z wynikami niezależnych badań, wykonanych na zlecenie prokuratora.
- Ta opinia jest dla zakładu bardzo korzystna. W pierwszym wniosku podsumowującym biegli stwierdzili, że firma nie narusza zapisów decyzji środowiskowej, są one małoznaczące i nie powodują zwiększonego oddziaływania zakładu na powietrze atmosferyczne – podkreśla Maciej Derejczyk, pełnomocnik Zarządu Adler Pelzer Group. I dodaje: - Biegły toksykolog przyjął a priori, że takie stężenia utrzymują się w powietrzu przez trzy lata. Dron latał trzy razy po 10 minut. Przez cztery milisekundy stwierdził przekroczenia norm. To w żaden sposób nie dowodzi, iż źródłem nieprzyjemności zapachowych jest firma Adler. Biegły nie ujął w analizie tła.
Tło to emisja gazów i pyłów sąsiadujących zakładów. Według raportu inne zakłady z racji specyfiki produkcji nie emitują podobnych substancji chemicznych.
Nasza ekipa została zaproszona do zakładu. Jak się okazuje, zaczynają się tam zmiany. Rok temu zlikwidowano jedną z odorowych linii produkcyjnych. Jest już zainstalowana pierwsza linia produkująca części przy pomocy pary wodnej. Zakład zapowiada kolejne inwestycje.
Akt oskarżenia został złożony do sądu w sierpniu tego roku, nie ma jeszcze terminu rozprawy. Proces jest precedensowy, bowiem badania jakie przeprowadził prokurator są niezależnie i metodologia różni się od tej stosowanej przez WIOŚ. Wszyscy mieszkańcy Świdnicy, którzy czyją się poszkodowani w tej sprawie mogą być oskarżycielami posiłkowymi w tym procesie.
Aktywiści prowadzą zbiórkę na prawnika, który będzie ich reprezentował przed sądem. Link do zbiórki TUTAJ