Dramat adoptowanych sióstr

- Przerażały nas jego kroki na schodach. Stawałyśmy wtedy z siostrą na baczność - tak adoptowana Agnieszka mówi o przemocy w domu. - Miałyśmy być cicho i starałyśmy się być bardzo cicho.

9-letnia Kasia i jej starsza siostra Agnieszka przed siedmiu laty zostały adoptowane przez małżeństwo E. Decyzję podjął Ośrodek Adopcyjno–Opiekuńczy w Gdyni. Państwo E. prezentowali się jako para zgodna, zasługująca na przyznanie praw rodzicielskich. Wszystko za tym przemawiało – byli małżeństwem z długim stażem, w dobrej sytuacji finansowej, mieszkali w dużym domu, oboje zdrowi, bez problemów alkoholowych. Prawda była jednak inna. Edward E. pił i bił żonę. Agresję przelewał także na adoptowane córki. Bił je z byle powodu. Otoczenie, mimo że doskonale wiedziało o awanturach i maltretowaniu rodziny, nie próbowało pomóc. Pewnego dnia Edward E. nie znalazł w kuchennej szafce czterech zł. W kuchni była wtedy Kasia. Zaczął ją bić. Katował córkę bez słowa. Kiedy wyszedł po gumowy wąż, Kasia wybiegła na balkon. Wyskoczyła z pierwszego piętra. Tylko cudem nie stało się jej nic poważnego. - Myślę, że tata mnie nie kocha. Jakby mnie kochał, to by mnie nie bił. Gdyby on mnie kochał, ja też bym go kochała – mówi z prostotą Kasia. Dopiero ta dramatyczna ucieczka, która omal nie skończyła się śmiercią, spowodowała, że otoczenie przerwało spiralę milczenia. Okazało się, że w rodzinie E. wielokrotnie była policja. Interwencje ograniczały się do spisania raportu. - Niech się pani nie boi, niech pani wraca do domu – opowiada Genowefa E., jak wyglądała typowa pomoc policji – Spisywali raport i radzili, żebym sama coś z tym zrobiła. A co ja miałam zrobić? Usiłowałam ratować związek. - Przerażały nas jego kroki na schodach – mówi Agnieszka, starsza z sióstr. – Stawałyśmy na baczność. Mama mówiła wtedy, że mamy być cicho. I starałyśmy się z siostrą być cicho. W końcu Edwardem E. zainteresował się dzielnicowy. Na podstawie jego raportów policja skierowała wniosek o kurację odwykową. Dzielnicowy nie zauważył jednak, by dzieciom działo się coś złego. Nie dostrzegł tego też kurator. Dramat Genowefy E. i jej przybranych córek rozgrywał się na oczach wszystkich. Często uciekały do sąsiadów. - Pan E. kiedyś przyszedł do mnie i wyrwał mi Kasię – opowiada jedna z sąsiadek. – Powiedział, że to jego dziecko i może robić z nim co chce. Sąsiedzi współczuli, ale nie interweniowali. Po dramatycznej ucieczce dziecka przez balkon, sprawa Edwarda E. wreszcie trafiła do prokuratury. Mężczyzna trafił do aresztu, co jak przyznali policjanci jest wyjątkiem, bo w sprawach dotyczących przemocy domowej jest to bardzo rzadkie.

podziel się:

Pozostałe wiadomości